50 lat temu…
50 lat temu… 25 października o godz. 20.35 przyszła na świat dziewczynka. Otrzymała imiona Elżbieta, Krystyna. Dziś, już w okularach, siedzi przed monitorem i pisze kilka słów refleksji. W czasie swojego życia spotkała wielu dobrych ludzi, szczęście często pukało do jej drzwi, a w sercu zagościła miłość. Nie ma jednak róży bez kolców. Bywały dni smutne i zdarzenia, po których zostały blizny. Bilans jest jednak na plus!
Co roku zamieszczam ten urodzinowy tekst, ale rośnie cyfra w tytule, inne również nachodzą mnie refleksje, a same urodziny też przebiegają inaczej. Te okrągłe miały być wyjątkowe i były, ale zupełnie inaczej niż to sobie planowałam.
Czerwona torebka
Świętowanie zaczęłam dużo wcześniej. Moją uwagę skupił artykuł o prokrastynacji, czyli odkładaniu spraw i czekaniu w życiu na lepszą okazję. To może dotyczyć spraw związanych z urzędem, zdrowiem, edukacją, ale najczęściej skupia się na odwlekaniu swoich marzeń i przyjemności. Ktoś może czekać w nieskończoność z ubraniem ładnych sukienek zalegających w szafie, bo uzna, że nie ta okazja, albo nie taka figura. Ktoś inny czeka z realizacją swoich pasji, albo wymarzonej podróży. Wreszcie czeka się z całym swoim życiem na lepszy czas, a on płynie nieubłaganie.
Niedługo po tym artykule w mojej szafie natknęłam się na pudełko z pięknie zapakowaną kopertówką, która przeleżała tam 25 lat czekając na wielkie wyjście. Czy naprawdę nie miałam okazji, aby gdzieś się z nią pokazać? – pytałam siebie w myślach. Takich okazji było tysiące, ale ja ciągle w mojej niewidzialnej poczekalni siedziałam oczekując na swój wielki bal. A przecież on tak naprawdę odbywa się każdego dnia. Tyle, że ja o tym zapomniałam i konsekwentnie odgrywałam rolę Kopciuszka.
Idę na bal!
Początkowo zrobiło mi się siebie po prostu żal, a potem wiedząc, że zbliżają się moje 50 urodziny postanowiłam wreszcie coś z tym zrobić. Otrzepać się z popiołów, założyć piękną suknię i udać się na najważniejszy bal, który odbywa się każdego dnia mojego życia.
Mało tego! Pomyślałam, że jeśli nie znajdywałam okazji przez 25 lat na pokazywanie się z czerwoną torebką, to teraz będę ją zabierać wszędzie. Poszłam więc z nią do lasu, galerii, parku i kawiarni, a nawet do pracy. I wiecie co? Wszędzie wyglądała doskonale, przynajmniej w moim przekonaniu, a ono przecież jest najważniejsze.
Najgorsze więzienie tworzymy najczęściej w swojej głowie my sami. Zabieramy sobie szanse, możliwości, okazje, dobre samopoczucie i zabawę. Czerwona torebka pozwoliła mi wyjść z tego błędnego koła. Wiem, że każdy ma taką swoją „torebkę”. Najważniejsze, aby ją odszukać i pójść z nią odważnie przez życie.
50 spacerów na 50 urodziny
Z tej wewnętrznej złości na siebie zaplanowałam, że odbędę z okazji urodzin 50 spacerów po najpiękniejszych miejscach Warszawy. Nie udało mi się jednak tego zrobić w jeden rok, dlatego też świętowanie postanowiłam przedłużyć. Jeżeli mój rówieśnik czyli Zamek Królewski (oczywiście po odbudowie) może obchodzić jubileusz 50-lecia aż przez 4 lata, to dlaczego ja nie mogę? Spacery będę więc kontynuować.
Moja czerwona torebka towarzyszyła mi do tej pory w 12 spacerach po: Zamku Królewskim, Powiślu, Lesie Bródnowskim, Sadach Żoliborskich, Łazienkach Królewskich, Belwederze, Ogrodach Zamku Królewskiego, Pijalni Ziół, Lengrenówce, Parku Kazimierzowskim, Kamiennych Schodkach, a także u boku Kobiet Powstania Warszawskiego.
Średnio wypada mi więc jeden spacer w miesiącu, bo trudno nadrobić tak duże zaległości. Nie zamierzam jednak rezygnować z tego projektu, choćby moje świętowanie przy prostej matematycznej kalkulacji miało trwać przez kolejne 4 lata. Najważniejsze, aby mieć motywację i dobrze się przy tym bawić.
Kupię sukienkę i wejdę na drzewo
Takie były moje marzenia na 2022 rok. Moją wyobraźnią zawładnęło zdjęcie reklamy perfum Chloe, gdzie kobieta w eleganckiej sukience siedzi wśród konarów wielkiego drzewa i spogląda w dal z zaciekawieniem.
– A czy mi wypada jeszcze wchodzić na drzewa? – zastanawiałam się. – A czemu nie? – odpowiedziałam sobie szybko. Dlatego też postanowiłam, że kiedy stuknie mi 50-tka, pozwolę sobie na odrobinę szaleństwa. I wymarzyła mi się taka jasna, zwiewna sukienka, jak w reklamie, w której miałam „fruwać” po Warszawie (i siedzieć na drzewie).
Powrót do przeszłości
Dzisiaj mogę powiedzieć, że moje marzenie z grubsza spełniłam. Ceny zwiewnych, białych sukienek skutecznie mnie odstraszyły, więc wpadłam na lepszy pomysł. W mojej szafie poza torebką wisiała sobie jeszcze przez 10 lat biała sukienka, którą założyłam tylko raz. Przez ten długi czas ciągle uważałam, że nie mam dobrej okazji, aby ją ponownie włożyć. Nie będę też ukrywać, że parę dodatkowych kilogramów również nie sprzyjały temu, aby ruszać ją z wieszaka.
Z czasem wypracowałam sobie dobrą dietę, przeszłam na całkowitą abstynencję i okazało się, że nagle moja garderoba pęka w szwach, bo takich czekających na lepszą okazję sukienek było znacznie więcej! Próbowałam latem założyć każdą, choć jeden raz – nie udało się. I to są zalety 50-letniej kobiety, która nie wietrzy szafy ze starych sukienek.
Wypastowana sukienka
Czas był jednak bezlitosny dla mojej białej sukienki. Pod czarnymi patkami zrobiły się ze starości zacieki, których nie mogłam zlikwidować nawet Domestosem. A że bardzo chciałam, jak przed 10 laty, stanąć w niej w amfiteatrze Łazienek Królewskich, postanowiłam zastosować starą harcerską metodę. Nieodłącznym elementem munduru były kiedyś białe trampki, które można było reanimować szkolną kredą, albo białą pastą do zębów. Wybrałam drugi sposób i w wypastowanej (dosłownie) sukience paradowałam po warszawskich ogrodach.
Oczywiście weszłam też na drzewo. Ze względów logistycznych upatrzyłam sobie takie upadłe drzewo, które doskonale nadawało się na sesję fotograficzną. Trochę imitowałam, że siedzę na wysokiej gałęzi. Za pokłady cierpliwości muszę w tym miejscu podziękować mojemu mężowi. Lekko nie było, aby mnie zadowolić, ale się udało.
Bez toastu
Urodziny przypadły mi w czasie, kiedy trwałam w całkowitej abstynencji. Po prostu jest łatwiej wytrwać w postanowieniu, kiedy nie robimy żadnych wyjątków. Nie ma więc szczególnych okazji, toastów noworocznych, nie ma też świętowania urodzin, choćby były okrągłe. Byłam konsekwentna do bólu i nie wpłynęło to druzgocąco na przebieg tego dnia.
W domu już o świcie zostałam obdarowana prezentami od moich najbliższych, wśród których nie zabrakło ulubionych perfum Diva Emanuela Ungaro. W pracy też czekała na mnie słodka niespodzianka i przepiękny bukiet kwiatów.
Alstromeria prezentowała się na moim biurku przez blisko trzy tygodnie. Otrzymałam też stylową filiżankę i ozdobę w kształcie sówki na drzewie ze specjalnym przesłaniem.
Prezent na bank!
Urodziny uczciłam dobrą kolacją i odpisywaniem na setki życzeń urodzinowych, które przyjaciele i znajomi przesłali mi tego dnia. Dziękuję w tym miejscu każdemu z osobna, bo sprawiło mi to wiele radości.
Nie spodziewałam się jednak, że miesiąc później najlepszy prezent sprawi mi mój bank. To było jak wystrzał armatni z okazji mojej 50-tki. Otrzymałam propozycję ugody i likwidacji frankowego kredytu mieszkaniowego na pięć lat przed wyznaczonym terminem spłaty.
Wow! To było coś! Zanim jednak podjęliśmy z mężem decyzję, przez kilka tygodni przeliczałam z pomocą moich koleżanek z pracy Ulą i Patrycją i prowadziłam konsultacje z kancelariami prawnymi sprawdzając, czy opłaca się taką ugodę podpisać ze świadomością zysków i strat.
Pełna szafa, chata, szkło
Dokumenty podpisaliśmy jeszcze przed świętami i nowy rok powitałam już jako wolny od kredytu człowiek. To jedno z najwspanialszych uczuć w moim życiu. Jakby nie było, takiej urodzinowej niespodzianki od losu nie spodziewałam się nawet w najpiękniejszych snach. Wyłączyło to mnie wprawdzie na jakiś czas z prowadzenia bloga, ale przyznacie, że sprawa była tego warta.
I to był dopiero powód do wzniesienia lampki szampana, której tym razem nie odmówiłam. Tak więc uwolniona od kredytu, z szafą pełną sukienek i czekającą na wyjście czerwoną torebką, przekroczyłam granicę 50+. I choć może wydawać się, że osiągnięcie takiego zaawansowanego wieku nie jest powodem do radości, takie urodziny, mogłabym obchodzić co roku.
Co przyniosła mi 50-tka?
- dystans do ludzi, zdarzeń, a zwłaszcza polityki,
- akceptację swoich zalet i słabości,
- pobłażliwość dla głupoty ludzkiej,
- gwarancję, że każdego 1 stycznia wzrosną stawki opłat i ceny towarów,
- pewność, że po zimie, przychodzi wiosna, lato, a potem jesień,
- świadomość, że walka o utrzymanie wyglądu, jest coraz trudniejsza,
- wiedzę, jak chcę spędzać wolny czas,
- rosnącą przyjemność obcowania z przyrodą,
- wypełnioną po brzegi domową bibliotekę,
- konieczność mocniejszego podciągania ramiączek stanika,
- dystynkcję w chodzeniu, bo trudno zachować dawne tempo,
- nieuniknione i częstsze spotkania z lekarzami,
- dłuższy czas spędzany przed lustrem,
- świadomość, że za swoje wybory i życie odpowiadam wyłącznie ja,
- pewność, że w kwestii urody lepiej już nie będzie,
- umiejętność cieszenia się z drobnych rzeczy,
- wiedzę, że spraw urzędowych nie załatwia się w poniedziałek,
- pewność, że elegancki ubiór wpływa na to, jak jesteśmy traktowani,
- szafę pełną ubrań i bibelotów,
- nadzieję, że będę doskonale świętować kolejne urodziny.