Dla tych, którzy zginęli na drodze
Przed laty złożyłam pewnej nieznajomej kobiecie obietnicę, że 1 listopada będę zapalać gromnicę za wszystkich, którzy zginęli na drodze. Okoliczności tego zdarzenia są z rodzaju niewytłumaczalnych i niecodziennych, ale faktem jest, że od 30 lat wypełniam tę nietypową prośbę. W tym roku zrobiłam to nieco później, muszę przyznać, że ze zwykłego gapiostwa. Może dlatego gromnica gasła kilka razy i zapłonęła dopiero za trzecim razem, jakby chciała mi pokazać, że tak ważnych obietnic nie wolno łamać.
W ubiegłym roku, kiedy zamknięto cmentarze też miałam kłopot, aby wypełnić swoją misję. Od wielu lat zapalam gromnicę za tych, którzy ponieśli śmierć na drodze, bo spełniam obietnicę złożoną kiedyś na cmentarzu w Chojnowie – czytaj więcej TUTAJ. Niecodzienna ubiegłoroczna sytuacja sprawiła, że musiałam uruchomić kreatywność. Postanowiłam miejsce pamięci zorganizować na własnym balkonie. Nie miałam gdzie kupić gromnicy, więc ustawiłam znicz obok chryzantem, które kupiłam w akcji wsparcia dla sprzedawców kwiatów cmentarnych postawionych w trudnej sytuacji.
W tym roku przypomniałam sobie o gromnicy zbyt późno. Nie miałam szans, aby zakupić ją na 1 listopada. W nadziei, że będę mogła dopełnić obowiązku w Zaduszki, udałam się po pracy do znanych mi warszawskich punktów z podobnymi akcesoriami. W najlepiej zaopatrzonym punkcie przy ul. Miodowej obiłam się o drzwi, na których wisiała kartka, że akurat tego dnia sklep jest zamknięty. Szybkim krokiem poszłam na Krakowskie Przedmieście i choć zapalone światło wewnątrz księgarni św. Jana Chrzciciela dawało nadzieję, okazało się, że nie ma ani jednej sztuki. Obsługująca mnie pani, wysłuchawszy z grubsza o mojej misji, postanowiła mi pomóc.
– Ma pani telefon? – spytała oschle.
– Tak – odpowiedziałam.
– Pani dzwoni – i zaczęła dyktować mi numery telefonów.
Obdzwoniłam z siedem punktów. I nic. Większość zamknięta, albo nikt nie odbierał, albo najzwyczajniej gromnic nie było. Nie spodziewałam się, że będzie to taki problem w samym centrum Warszawy. Myślałam, że na gromnice zawsze jest sezon. A tu nici. Dopiero kilka dni później udało mi się zakupić gromnicę na Miodowej, nawet nie jedną, a od razu cztery. Jak wyliczyłam starczy do 2024 roku.
W ostatnią niedzielę, 7 listopada, wybrałam się sama na cmentarz, aby dopełnić swoich obowiązków. Było ponuro, jak przystało na jesień, ale ciepło. Ludzi pełno. Mam wrażenie, że było ich więcej niż 1 listopada. Wokół grobów panowało takie przyjemne zamieszanie. Ktoś coś sprzątał, inni ustawiali kwiaty i znicze, niektórzy nieruchomo zastygali w zadumie.
W drodze na cmentarz mijałam swoje ulubione drzewo. To potężna czarna topola tuż przy technicznej bramie wjazdowej. Przyjrzałam się jej pniu, który pokryty jest wspaniałymi zmarszczkami starości. Potem już na cmentarzu mimochodem moją uwagę przykuwały groby z elementami drzew, które doskonale oddają symbolikę życia ludzkiego. Od wzrostu i kwitnienia, przez dojrzałość owoców, po zrzucenie liści i śmierć. Drzewo zarówno kiedyś, jak i dziś inspiruje twórców nagrobków.
EFEKT UBOCZNY
cmentarnego spaceru to świadomość jak ważna jest miłość okazywana jeszcze za życia ludzi, a nie wtedy, kiedy zostaje nam już po nich tylko płyta nagrobna
Przechadzając się alejami spostrzegłam też grób, który był inny niż wszystkie. Myślałam początkowo, że mam jakieś przywidzenie. Zobaczyłam dużego psa leżącego na grobie. Rzeźba była tak realna, że musiałam podejść bliżej i go pogłaskać, aby się o tym przekonać. Jaka wielka musiała być wzajemna miłość ludzi i tego czworonoga, skoro leży on sobie spokojnie z nimi na wieczność.
Patrząc na wyjątkowo różnorodne groby Cmentarza Bródnowskiego, to miejsce wydało mi się wyjątkowo pozytywne, gdzie ludzie w często niekonwencjonalny i oryginalny sposób pokazują swoją miłość do najbliższych. I dzieje się tak na całym świecie. Groby, choć odmienne w stylu są eksplozją wykutej w kamieniu miłości, a jednocześnie wyrazem tęsknoty za bliskimi.
Patrzyłam też ciekawie na portrety zmarłych. Spoglądali na mnie ludzie z innej epoki, ubrani elegancko według ówczesnych kanonów mody. To robi niesamowite wrażenie, jakbym znalazła się poza czasem i przestrzenią z osobami, których koleje losu wypisane są na nagrobkach. To są tysiące niepowtarzalnych życiorysów.
Idąc tak alejami doszłam do mojej ulubionej figurki maryjnej, gdzie od lat ustawiam gromnicę. Gasła dwa razy, dając mi reprymendę za zapominalstwo. Dopiero za trzecim razem zapłonęła mocnym blaskiem, wybaczając mi opóźnienie.
To był pouczający spacer. Przypominający, jak ważne są obietnice, a także jak potrzebne jest wyrażanie ludziom miłości za ich życia, a nie wtedy, kiedy zostanie nam już tylko płyta nagrobna. Z radością wracałam do domu, aby tymi uczuciami obdarzyć najbliższych, kiedy możemy jeszcze tej miłości wspólnie doświadczać. Taki efekt uboczny cmentarnego spaceru…