Inspiracje,  Miejsca,  Uczucia

Ferie w górach – co robić jeśli nie jeździsz na nartach?

Jeśli Twoi najbliżsi uwielbiają jazdę na nartach, a Ty na samą myśl dostajesz drgawek – ten tekst jest dla Ciebie. Można pogodzić odmienne pasje, miło spędzić czas i rodzinnie przetrwać. Oczywiście kompromis jest niezbędny. Jak zatem może przyjemnie spędzać czas w górach kobieta po 40-tce?

Kiedy z rozrzewnieniem pakuję letnie sukienki i wyciągam grube swetry, mój mąż promienieje. Cały rok czeka na porę roku, która mnie z kolei przyprawia o dreszcze. Zima dla mnie to czas przetrwania i czasowej hibernacji w oczekiwaniu na pierwsze wiosenne promyki słońca i zielone pąki. Do tego czasu trzeba jednak jakoś wspólnie przezimować.

W drodze do marzeń

Akceptując odkrytą po latach miłość mojego męża do nart, staram się nie przeszkadzać mu i sprzyjać realizacji jego pasji. Z każdym obniżającym się stopniem Celsjusza jego ekscytacja rośnie. Zaczyna się niewinnie od codziennej analizy pogody w górach. Od listopada jestem na bieżąco informowana o wahaniach temperatury, intensywności opadów śniegu albo deszczu, aktualnym stanie stoków i obiektów narciarskich. Z kanałów podróżniczych przestawiamy się na sportowe i oglądamy wszystkie rodzaje sportów zimowych, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem narciarstwa alpejskiego.

Od kombinacji po slalom

Razem z moim mężem rozpoczynamy więc pokonywanie wspólnego slalomu, przechodząc w slalom gigant, a ekstremalnie w supergigant. W międzyczasie są loty narciarskie. Po biegu zjazdowym następuje kombinacja, która nieoczekiwanie przeradza się w superkombinację, po czym przechodzi wreszcie w slalom równoległy. To stan kiedy doskonale zdajemy sobie sprawę, że najlepiej nie przeciągać kogoś na drugą stronę, zachować odpowiedni dystans i iść w zgodzie obok siebie. Staje się wtedy też oczywiste, że ja nie zakocham się w narciarstwie, a mój najukochańszy – nigdy tego nie zrozumie.

W poszukiwaniu swojego światła

W szczęśliwym, zgodnym małżeństwie to punkt kulminacyjny. Sprawdzian wzajemnej tolerancji, szacunku i akceptacji odmiennych zainteresowań. Kiedy dużymi krokami zbliżają się ferie zimowe, wszystko nabiera jeszcze większego znaczenia. Kilka lat temu wypracowaliśmy jednak wspólny system spędzania wolnego czasu podczas ferii zimowych. Mój mąż i córka nie wyobrażają sobie wypoczynku bez jazdy na nartach, ja natomiast robię wszystko, aby tego uniknąć. Jak zatem znaleźć wspólny mianownik?

Tropem pasji

Nie przypadkowo na miejsce zimowego wypoczynku wybieramy Duszniki-Zdrój, miasteczko uzdrowiskowe w Kotlinie Kłodzkiej ze znanym ośrodkiem narciarskim Zieleniec SKI Arena. Usytuowanie tych miejsc pozwala nam spędzać czas tak, jak lubimy. W samym Zieleńcu pomiędzy Górami Orlickimi i Bystrzyckimi sezon narciarski trwa nawet do maja. Północne stoki znajdujące się na wysokości około 1000 m n.p.m. zapewniają doskonałe warunki do białego szaleństwa. Jest tu 32 km tras narciarskich, 29 kolei i wyciągów, w tym 5 kanap, a do tego liczne hotele i punkty gastronomiczne. Turystów przyciąga tu również wyjątkowy mikroklimat, zbliżony do alpejskiego. Ponoć w takich specyficznych warunkach organizm ludzki produkuje zwiększoną liczbę czerwonych krwinek, co ma niebagatelny wpływ na nasze samopoczucie i zdrowie.

Zimowy spacer

Zieleniec jest zimą rajem dla narciarzy, ale dla osób nie korzystających z tych uroków, złotą klatką, gdzie można czuć się jak ptak na uwięzi. Dlatego nocujemy w Dusznikach-Zdroju, skąd moi najbliżsi pokonują codziennie w obie strony trasę ok. 25 kilometrów. Oczywiście robią to ze względu na mnie, bo łatwiej mi zaplanować wolny czas w mieście, niż na stokach. Siedzenie w górskich barach po kilka godzin byłoby dla mnie prawdziwą udręką.

W drodze do Zieleńca

W doborowym towarzystwie

Kiedy mąż z córką szaleją na nartach, ja spędzam czas w najlepszym możliwym towarzystwie, czyli sama ze sobą. Przyznam, że to komfortowa sytuacja i rzadko kiedy się nudzę. Wybieram się na długi zimowy spacer, dbając o bardzo wygodny i ciepły strój. Ostatnie ciepłe zimy w Warszawie sprawiły, że praktycznie ubieram się tak grubo wyłącznie w górach. Na pagórkowatym terenie, pokrytym często śniegiem, trzeba odpowiedniego obuwia, a duża wilgotność i niskie temperatury zmuszają do ubierania się „na cebulkę”.

Lodowe krople – obserwacja natury

Pokonując dziennie średnio 10 km, mam wystarczająco dużo czasu, aby zagłębić się nie tylko w białym puchu, ale przede wszystkim w sobie. Myślę, odpoczywam, popłakuję, smucę się, cieszę, zachwycam, wspominam, planuję. W mojej głowie rozgrywa się prawdziwe białe szaleństwo myśli. To właśnie wtedy, a nie w Sylwestra robię sobie całoroczne postanowienia. Jak porozmawiam ze sobą szczerze, zazwyczaj na pierwszy plan wysuwa się myśl związana z moją osobą. Pytam wtedy: dlaczego tak mało myślę o sobie w ciągu roku, dlaczego się zaniedbuję, dlaczego nie znajduję czasu na to, co lubię? Przecież nie trzeba wiele, wystarczy 15-30 minut dziennie, ale codziennie! Bez szkody dla innych, bez zaniedbywania obowiązków, bez wyrzutów sumienia.

Nowa ja

Z każdym krokiem przypominam sobie, jak lubię obserwować otoczenie. Jaka piękna jest przyroda wokół. Nawet drzewa, które zawsze wydawały mi się nagie zimą, po lekturze bestsellerowej książki autorstwa Petera Wohllebena „Sekretne życie drzew” są w istocie ubrane w emocje. To właśnie zimą, nie okryte listowiem, prezentują swoje prawdziwe ja, mówią do nas swoim kształtem, pochyleniem, rozpiętością gałęzi. Cały ich los wypisany jest jak na dłoni. Wystarczy zadrzeć głowę i popatrzeć w górę. Dostrzec ich subtelne piękno, dotknąć chropowatej kory, uszanować ich spokój i dostojność.

Co mówią drzewa?

Jak nigdy na spacerze przypominam sobie, jaki ogromny wpływ na samopoczucie mają promienie słońca czy powiew mroźnego wiatru. Robię ślady w śniegu, jak dziecko. Przyglądam się kształtom białych płatków. Nagle otoczenie, które normalnie minęłabym w pędzie do autobusu czy tramwaju, oglądam pod mikroskopem jak naukowiec. Dlaczego zapominam o tym na co dzień?

Rozkwit kobiecości

Więcej czytam, oglądam, słucham. Smakuję spotkania z przyjaciółką Agatą oraz wspaniałymi właścicielami pensjonatu „Modrzewiówka”. Odpoczywam od gotowania i z prawdziwą przyjemnością próbuję nowych potraw. Bardziej skupiam się na relacjach z najbliższymi.

Raz w roku przypominam sobie, że zawód kosmetyczki został stworzony dla poprawy urody. Ląduję wtedy w fotelu, nieudolnie próbując nadgonić stracony czas, na zabiegach pielęgnacyjnych twarzy. Raz w roku spaceruję z umalowanymi paznokciami. Jestem po codziennym leczniczym masażu pleców. Jak nigdy nie zapominam o wmasowaniu kremów w każdy skrawek ciała. I pytam się wtedy – czy nie można tak na co dzień?

Czerwone paznokcie – symbol kobiecości?

Na koniec weryfikuję wszystkie swoje burzliwe przemyślenia, z których wynika jasno, że warto być bardziej aktywnym, że drobne, systematyczne zabiegi na ciało przynoszą efekt, ale nie mogą być też oderwane od pielęgnacji duszy. Po kilku dniach noszenia czerwonych paznokci wiem także, że wcale nie w tym tkwi piękno kobiety. To coś, co maluje się kolorowymi farbami każdego dnia w swojej głowie i duszy. Tylko wtedy kobiecość ma warunki do wzrostu i rozkwitania.

Chodzenie własnymi ścieżkami

Lubię ten czas zimowej regeneracji umysłu. Od kilku lat czekam więc z rodziną na wyjazd w góry. I każdy z nas osiąga inną satysfakcję. Oni wracają przyjemnie zmęczeni jazdą po wysokich stokach, a ja z kolei czuję przyjemność samotnej wspinaczki do wewnętrznego wyzwolenia. Wszyscy rozmawiając wieczorem przy gorącej herbacie, przekonujemy się, że największe ograniczenia nakładamy na siebie my sami. I naprawdę niewiele trzeba, aby poczuć się wolnym i szczęśliwym. W drodze powrotnej każdy z nas dokładnie wie, za czym tęskni i czego mu brakuje na co dzień. Sztuką jest wdrożyć to w życie i wspierać pozostałych do organizowania sobie chwil szczęśliwości.

Życzę Wam wspaniałego wypoczynku zimowego, bez względu na miejsce i rodzaj wypoczynku!

PS Pytanie, które może chcielibyście zadać – dlaczego nie jeżdżę na nartach? Bo się boję. Nie jestem aktywna fizycznie i posiadam kroplę wyobraźni, jak mogłoby to się skończyć na stoku. Wiem, że na naukę nigdy nie jest za późno, ale rozpoczynanie teraz narciarstwa zjazdowego, naprawdę nie sprawia mi frajdy. Za to coraz bardziej przekonuję się do biegówek. Na razie duchowo… 🙂

zdjęcia Zieleńca – Karolina Pultowicz

 

Łatwiej lekko pisać, niż lekko przejść przez życie, ale razem jest znacznie łatwiej. Zapraszam więc do wspólnej podróży przez codzienność. Znajdziecie tu chwilę wytchnienia, dużą dawkę optymizmu i wiele inspiracji. Pokazuję jak wielką moc ma siła pozytywnego myślenia, a także jak dostrzegać efekty uboczne trudnych decyzji i niesprzyjających zdarzeń.

2 komentarze

  • Justyna

    Jak dobrze że trafiłam na Pani artykuł. Ja za chwilę kończę 40 lat i też narty nie sprawiają mi przyjemności za to moim najbliższym już tak. Gdzie Pani chodzi na spacery w Dusznikach lub w zieleńcu bo ja się tam strasznie nudzę 😔 pozdrawiam serdecznie

    • ela

      Pani Justyno, bardzo się cieszę, że mogę pomóc. Mnie także nie sprawia przyjemności jazda na nartach, ale nie chciałam powstrzymywać pasji moich najbliższych. Przyznam, że na początku czułam się trochę samotna. Z czasem znalazłam wiele zalet i ukojenie w samodzielnych wędrówkach. Przede wszystkim w myślach pozostawałam ze sobą i swoimi myślami. Poczułam przyjemność, że mogę i muszę zająć się wyłącznie sobą. W codziennej bieganinie wiele kobiet spycha siebie i swoje potrzeby na ostatnie miejsce. I wtedy jest czas to zmienić.
      Naszym wspólnym kompromisem jest to, że nocujemy zawsze w Dusznikach-Zdroju, żebym mogła spędzać ze sobą czas. Moi narciarze muszą wprawdzie dojeżdżać nawet dwa razy dziennie na stok do Zieleńca, ale nie narzekają. Przyznam szczerze, że po raz pierwszy właśnie ze względu na trochę męczące codzienne dojazdy i wypadek narciarski (mąż sam pojechał na stok), planujemy w czasie tych ferii zatrzymać się w Zieleńcu. Będę uczyć się tam szukać swoich ścieżek, co nawet jest ciekawym wyzwaniem.
      Podczas moich pierwszych wędrówek zaczęłam od dokładnego obserwowania otoczenia, przyrody, drzew, ludzi, po takie drobiazgi jak płatki śniegu, igły sosnowe, kropelki wody. Ubieram się ciepło i wygodnie. Moja trasa prowadzi do Zielonego Stawu i dalej wzdłuż rzeki Bystrzyca Dusznicka do willi Jarzębina i dalej, dokąd mnie poniesie i dokąd czuję się bezpieczna. Wracam tą samą trasą do fontanny w centrum zdroju i idę w stronę Stawu Czarnego, który okrążam, a potem idę dziarsko na rynek, gdzie zawsze zachodzę do księgarni, sklepu ze starociami, a dalej idę aż do Muzeum Papiernictwa. Obiad jadamy najczęściej w Dobrych Smakach lub Pod Złotym Kasztanem. Taka trasa to około 8-10 km. Podczas pobytu zawsze korzystam z zabiegów masażu (można wykupić dowolną liczbę) w sanatorium Jan Kazimierz. Polecam pana Piotra, który potrafi w 15 minut rozruszać stare kości. Najgorszy jest z reguły drugi dzień, ale potem czuje się błogość. Z serca polecam również usługi fryzjerskie u innego Piotra w Efectowni przy ul. Kłodzkiej, ale tam trzeba się umówić przynajmniej dwa miesiące wcześniej. 🙂 Z dłuższych tras polecam również drogę przez las do Jamrozowej Polany i schroniska Pod Muflonem, ale na te wycieczki lepiej pójść w towarzystwie. Jednym słowem trzeba iść za głosem serca, oddychać i robić dobre postanowienia, bo wtedy znacznie łatwiej planować i wdrażać potem w życie. Życzę miłego pobytu i może do zobaczenia na trasie! Pozdrawiam!

Leave a Reply