Ganglion brzmi jak wyrok
Czy można zrobić sobie krzywdę pisząc przez ponad 22 lata na klawiaturze? I nie chodzi tu o skrzywienie kręgosłupa, tym bardziej moralnego, ale o przysłowiowy paluszek. I nie jest to również szkolna wymówka!
Pamiętam powiedzenie powtarzane z ukojeniem przez rodziców i nauczycieli – „paluszek i główka, to szkolna wymówka”. Musiałam zweryfikować to stwierdzenie. Po prostu nie wytrzymał mój palec. Środkowy. Jak go pokazuję, to jakoś tak się źle kojarzy… U jego podstawy zrobiła się mała gulka, twarda i nieco bolesna. Był początek lipca. O swoich dolegliwościach opowiedziałam w pracy i zaraz wyekspediowano mnie do lekarza. Próbując się telefonicznie zarejestrować, łagodnie przedstawiałam rzeczywisty obraz sytuacji. Szybko się jednak zorientowałam, że w takim przyjaznym tonie będę przyjęta za pół roku. Do przychodni poszłam osobiście. Wzmożyłam dramaturgię wydarzeń. Pomogło, to znaczy nie na palec i gangliona, ale na skuteczność pracy białego personelu. W czasie rozmowy z lekarzem palec był już niemal złamany, a ja niemal wyłam z bólu. Zaraz otrzymałam skierowanie cito na zdjęcie rentgenowskie dłoni, ale nic nie wykazało. Gula sterczała jednak dzielnie. Ortopeda wydał mi więc skierowane na usg oraz na rehabilitację. Tutaj kolejna „miła” niespodzianka – najszybszy termin wykonania badań przypadł na… listopad. Na szczęście tego roku.
Z uśmiechem przez łzy próbowałam wskórać coś podczas rejestracji w przychodni z usg i udało się. Otrzymałam poufną wiadomość, że za kilka dni, u pewnego lekarza, o pewnej godzinie jest szansa wskoczyć do kolejki. Szczęście mi sprzyjało. Udało mi się wejść do gabinetu, a lekarz zgodził się mnie przyjąć. Cała wizyta trwała, góra trzy minuty. Diagnoza specjalisty zabrzmiała jednak jak wyrok – ganglion. Zdołałam jedynie wybełkotać:
– Ga… Co?
Pęknięta torebka stawowa, z której wyciekający płyn tworzy pewnego rodzaju balonik. Najczęściej tworzy się na zewnętrznej stronie nadgarstka, ale zdarzają się takie wyjątkowe urazy, jak u mnie. Prawie niewidoczna gulka od wewnętrznej strony dłoni, ale uwierająca przy różnych czynnościach. Surfowałam po internecie w celu znalezienia jakiś bliższych informacji o tej chorobie. Ganglion może rosnąć, nawet po jego wycięciu. Może również samoistnie pękać, a najlepsza jest metoda tzw. biblijna. To znaczy bierze się grubą Biblię i wali (proszę wybaczyć za wyrażenie, ale nie da się inaczej) w gangliona. Podobno moc jest wielka. Zarówno treści, jak i… pozytywnych skutków uderzenia. Posiadam w domu tylko chudziutką Biblię dla dzieci, ale będąc w desperacji brałam pod uwagę zakup wersji dla dorosłych.
Kilka dni później rozpoczynałam urlop, więc postanowiłam nic nie robić z ganglionem. Pojechałam zadowolona w jego towarzystwie w Kotlinę Kłodzką. Podczas wycieczki po Błędnych Skałkach zachciało mi się uchwycić wspaniałe połączenie skał i korzeni. Ustawiłam obiektyw aparatu, ale próbując wyłapać stosowny kąt nachylenia poczułam, że tracę równowagę. Ze względu na błotniste podłoże ścieżka biegnie po wyłożonych deskach. Stanęłam nieopatrznie na jej krawędzi i runęłam w błoto jak długa. Aparat oczywiście był najważniejszy. Upadłam całą siłą na prawą rękę (tę z ganglionem), ciężar kierując na dłoń, w której trzymałam aparat. On oczywiście był caluśki, bez zarysowania, ganglion również. W przeciwieństwie do mnie. Ze wspaniałą błotną plamą na tyłku i opuchniętą dłonią dzielnie dokończyłam błędnym wzrokiem trasę Błędnych Skałek. A potem… A potem weszliśmy na Szczeliniec Wielki. Rękę trzymałam przy szelce plecaka, bo gdy tylko spuszczałam ją na dół miałam wrażenie, że rośnie jak balon. Schodząc w dół po niekończących się schodach, myślałam tylko o niej. Ręka nie dawała mi spokoju. Mogłam nią ruszać, ale rwała i zrobiła się gorąca. Ukradkiem ścierałam łzy z bólu, strachu, niemocy i myśli jak człowiek nie docenia, że jest sprawny. Po prostu. Dopiero trzeba tragedii większej lub mniejszej, by sobie to uświadomił.
Tego dnia miałam umówioną wizytę u mojej przyjaciółki, z którą odtworzyłam przyjaźń po 20 latach. Jak mogłabym w takiej sytuacji pchać się do szpitalnych kolejek? Wybrałam miłe towarzystwo i dobrze, bo poza cudownym spotkaniem otrzymałam do użytku maść „Altacet” likwidującą obrzęki. Dzięki niej, tj. i koleżance i maści, moja dłoń wróciła do normalnych rozmiarów. Po powrocie do domu zniknął jednak strach, a w jego miejsce pojawił się rozsądek. Trzeba iść z tą ręką do lekarza – postanowiłam. Nie poszło tak łatwo jak z ganglionem. Nie miałam serca do odgrywania kolejnej roli. Przypominam był 22 lipca. Od lekarza pierwszego kontaktu otrzymałam skierowanie do ortopedy na 20 września!
Jestem właśnie na trzy dni przed tą wizytą. Na dłoni od dawna nie ma śladu po upadku, co w środku nie wiem. Ciągnie trochę przy bardziej skomplikowanych ruchach dłoni. Przydałoby się usg, ale bardzo jestem ciekawa, kiedy będą mogła wykonać badanie? Rokuję, że najwcześniej w marcu przyszłego roku. Najciekawsza będzie jednak moja planowana listopadowa wizyta u rehabilitanta w sprawie tytułowego gangliona. Stała się bowiem rzecz sensacyjna. Ganglion pękł! Samoistnie, nawet nie wiem dokładnie kiedy. Bez użycia Biblii. Jedynym dowodem (Bóg jednak czuwa nade mną) jest wynik usg, stwierdzający pęknięcie torebki stawowej. A gdybym tak nie odegrała cierpiętnicy i udała się na planowane badanie usg w listopadzie? I kto tu, z kogo w takim razie, robi wariata?
Podsumowując, pójdę do obu lekarzy ze zdrową ręką. Cud medycyny polskiej. Tylko, po co w takim razie chodzić do lekarzy?
Elżbieta Sandecka-Pultowicz
P.S.
Już po wizycie…
– Trzeba wcześniej zażyć neospazminę! Do tego obwiesił się nie wiadomo czym! – wykrzyczała jedna z pacjentek opuszczających gabinet ortopedy, do którego czekałam przez długie dwa miesiące. Do gabinetu z wielką trwogą wszedł młody chłopak. Kiedy wychodził i mijaliśmy się w drzwiach, próbowałam rozszyfrować coś z jego twarzy. Niecierpliwie spytałam:
– I jak?
– Dla mnie był miły – skwitował.
Nie wiedziałam co, a właściwie kogo ujrzę za drzwiami gabinetu. Pełna niepewności nacisnęłam klamkę. Wyobrażałam sobie jakiegoś osiłka w kamizelce z ćwiekami i tatuażami. Moim oczom ukazał się drobny mężczyzna w zwykłej koszuli w kratę, obwieszony srebrną biżuterią z dziwnymi symbolami. Ze cztery grube pierścienie na palcach, gruba bransoletka w formie smoka na przegubie ręki i duży wisior na piersi. Postanowiłam, że oryginalny wygląd nie ma znaczenia, liczy się fachowość. Wizyta przebiegła zgodnie z moimi przewidywaniami. Dłoń nie nadawała się już ani na rtg, ani na usg. Lekarz ocenił, że wszystko jest w porządku, ewentualne dolegliwości mogą przyjść później. Przy trzecim pytaniu, świadczącym o moich wątpliwościach, ortopeda raz jeszcze wnikliwiej zbadał dłoń i wychwycił chrupot w stawach. W ramach profilaktyki zalecił mi przeprowadzenie drogiej kuracji, po czym z całą powagą orzekł, że może mnie dotknąć choroba Dupitrena (zapis fonetyczny). No już sama nazwa dobrze mi się nie kojarzy… Ech, wszystko do…
CZYTAJ – Ganglion – jak leczyć?