Jak spędzić Dzień Kobiet?
Święto ma długą historię i z latami zmieniało swoje oblicze. Kiedyś kojarzyło się z goździkami i rajstopami oraz nieśmiertelnymi tulipanami. Przez długi czas próbowano zniesmaczyć ten dzień traktując go jako postkomunistyczny spadek. Święto jednak przetrwało i ma się dobrze. Kobiety nie czekają już na prezenty od mężczyzn i same przejmują inicjatywę.
Pamiętam taki rysunek satyryczny. W domowej podomce z wałkami na głowie otwiera drzwi od domu spracowana kobieta. Co widzi? Zawianego męża z oklapłym goździkiem mówiącym: – Dla Ciebie kochanie, z okazji Dnia Kobiet. Bo kiedyś świętowali mężczyźni, a dziś świętują kobiety w towarzystwie mężczyzn. Same organizują imprezy z własną osobą w roli głównej.
W tym roku odwiedziła mnie moja ukochana przyjaciółka Emila. Przyniosła ogromny pojemnik świeżo ugotowanych pierogów, a do tego jeszcze cieplutkie ciasto i butelkę wina. Czy można sobie wymarzyć lepszy scenariusz na Dzień Kobiet?
Ten dzień był wyjątkowy również pod innym względem. Po raz pierwszy otrzymałam życzenia od innych kobiet. To bardzo ciekawe zjawisko. Nie słyszałam, żeby życzenia przesyłali sobie mężczyźni. Ale my – kobiety, jesteśmy inne, zaczynamy chcieć być razem, wspólnie świętować, bawić się i wspierać.
Mężczyźni tego dnia również nie zawiedli. Zawsze mogę liczyć na męża i… sąsiada, który wprowadził zwyczaj wręczania kwiatów. Z córką czekamy, co roku na ten miły akcent. Mój mąż rewanżuje się tym samym, tyle tylko, że ma już trzy kobiety do obdarowania, bo za ścianą zamieszkała niedawno Michalinka. Ta niezwykle serdeczna wymiana sąsiedzka trwa już od wielu lat.
Ósmy dzień marca jest ważny dla mnie jeszcze z innych powodów, to rocznica ślubu i chrztu córki. Z tej okazji wybieramy się do restauracji na uroczysty obiad. Zasadą jest, że musi to być za każdym razem inny lokal. Tym razem gościliśmy w największej w Polsce restauracji sushi zlokalizowanej w palmiarni na Mokotowie. Miejsce przepiękne i bardzo oryginalne, na pewno warte obejrzenia.
Wspomnieniami sięgam jednak do najpiękniejszego kobiecego obiadu, jaki jadłam 8 marca w nieistniejącej już restauracji Puszkin na Starówce. Wszystko utrzymane było w kolorach czerwieni: aperitif z kulką żurawiny, przystawka z plasterkami łososia ozdobionymi płatkami róż i danie główne – warkocz upleciony z pasemek trzech gatunków mięs wraz z dodatkami. Sam pomysł skomponowania takiego menu był genialny, o wykonaniu nie wspominając. Innym razem niespodzianką zakończył się pobyt w Zadrze. Na pożegnanie kelner przytrzymywał mój płaszcz, ale tak samo zachował się wobec 4-letniej wówczas córki. Wręczył mi tulipana, ale nie zapomniał też o córce. Scena, kiedy pochylał się nad dzieckiem i z atencją wręczał kwiatek, była piękna i wzruszająca. Może to drobiazgi, ale właśnie one tworzą tzw. klimat i zostają w pamięci na zawsze.
Elżbieta Sandecka-Pultowicz