Jak znaleźć czas dla siebie – poradnik dla każdej Matki Polki
Bez Ciebie dom się zawali, dzieci będą chodzić głodne, a mąż z niczym sobie nie poradzi – czy często tak myślisz? Wyobrażenia kobiet w tym względzie są pełne czarnych scenariuszy. Uważamy się za niezastąpione, idealne w wykonywaniu prac domowych, najtroskliwsze dla swoich dzieci. Nic bardziej mylnego! Żyjąc w takim przekonaniu nie tylko zabieramy inicjatywę najbliższym, ale także uniemożliwiamy sobie regenerację, wypoczynek i realizowanie swoich pasji. U mnie zaczęło się od zwykłej zazdrości…
Styczeń sprzyja wielkim planom i sporządzaniu postanowień na cały rok. Najważniejsze jest to, co nas popycha do tych zmian. Na ile potrzebujemy i chcemy cokolwiek zmienić, z czego to wynika i jakich efektów oczekujemy. Jeżeli te elementy będą spójne i mocne, na pewno uda się nam wdrożyć plan zmian. Kolejnym trudnym etapem do pokonania będzie umiejętność jego realizacji w długim okresie, aż po uzyskanie rutyny w tym obszarze.
Nie ważne ile razy zaczynasz, najważniejsze, że próbujesz.
Ciekawa jestem czy zapisujecie swoje postanowienia i czy w ogóle je robicie? U mnie ten obszar ewoluuje. Kiedyś zapisywałam w nowym kalendarzu moje zamierzenia i wyzwania. Przyznam, że wiele z nich miało charakter życzeniowy. Nie wiele potem robiłam, aby krok po kroku zbliżać się do celu. Jedno z takich postanowień przewijało się w kilku kalendarzach i przez wiele lat. Dotyczyło to rozpoczęcia jakiejkolwiek formy aktywności fizycznej. Nigdy nie należałam do osób uprawiających sport. Nie miałam więc żadnych doświadczeń i trudno było mi znaleźć tyle silnej woli, aby te wyzwania wdrożyć w codzienność. Najgorzej było pod koniec roku, kiedy dochodziło do mojej świadomości, że znowu nic z tym nie zrobiłam. Nic nie drgnęło, nie podejmowałam kolejnych prób w ciągu roku. W jakiś niewytłumaczalny sposób usypiałam temat, aby ponownie go rozgrzebywać z każdym nowym rokiem. Macie podobnie?
I nie powinniście mieć z tego powodu żadnych kompleksów! Widać jest to dla Was wprawdzie istotna sprawa, ale brakuje Wam jakiejś małej iskierki. Nie ważne ile razy zaczynasz, najważniejsze, że próbujesz. Przyjdzie taki moment, że wyskoczysz jak z procy i już nic Cię nie powstrzyma.
Pomocny grafik
Mam taki zwyczaj, że pierwszego podsumowania dokonuję co roku w dniu urodzin. Jest to październik, więc mogę już z dłuższej perspektywy ocenić, jak mija rok i w ogóle jak mija może życie. Co osiągnęłam, co przegrałam, co przede mną? Postanowień noworocznych nie zapisuję już w kalendarzu. Wybieram maksymalnie dwa obszary i mam je w głowie. Drążą moje myśli, często dopingując do stawiania małych kroków w drodze do celu. Zbyt duża liczba postanowień jest trudna do realizacji, nie chcę napisać, że niemożliwa. Trudno jednak przez cały rok z równym zapałem co w styczniu, realizować kilka spraw. Podejrzewam, że nikomu nie starczy silnej woli do przeprowadzenia tak ogromnej zmiany.
Wyzwaniem, z którym zmierzyłam się wreszcie po latach była wspomniana aktywność fizyczna. Mówiąc brutalnie wreszcie ruszyłam swoje 4 litery, a regularnie ćwicząc, zyskałam doskonałe samopoczucie, formę i wagę. Co ciekawe, wcale nie udało mi się tej zmiany zainicjować w styczniu, tylko we wrześniu! Już jako osoba dorosła lubię ten okres, kiedy po długim wypoczynku, a nawet rozleniwieniu, nowy rok szkolny sprawia, że życie powraca do pewnych ram i rytmu. Kiedy na mojej domowej lodówce zawisł plan lekcji córki pomyślałam, że ja również mogłabym tak pięknie rozpisać sobie moje plany. Nie był to jedyny argument, który wpłynął na moje zmiany i spowodował, że wreszcie zmierzyłam się ze starym wyzwaniem.
Wzorowa matka i zazdrosna żona
Do rozpoczęcia przygody ze sportem od dawna zachęcał mnie mąż. Jest wzorem do naśladowania. Sam trzy razy w tygodniu motywuje się do 1,5 godzinnych ćwiczeń w domu, a następnie 45-minutowego biegu. Tyle, że to oficer wojska, więc dyscyplinę ma we krwi, jak to się mówi. Bardzo zazdrościłam mu determinacji i konsekwencji w realizowaniu postanowień. Po pewnym czasie czułam się nawet zazdrosna, że potrafi tak doskonale wszystko zaplanować, zmobilizować się i osiągać widoczne efekty.
Doszliśmy jednak do takiego etapu, w którym mój mąż zaczął zmieniać plany rodzinne, dostosowując je do swoich treningów. Warto dodać, że mój mąż może sobie pozwolić na aktywność w ciągu dnia, kiedy jestem w pracy, ale i tak w dni treningowe wszystkie ważne domowe sprawy były przekładane. Początkowo nie zwracałam na to większej uwagi, ale w pewnym momencie zaczęło mnie to zastanawiać, a nawet denerwować.
– Dziś nie mogę, bo mam trening – słyszałam nader często.
– Ciekawe czy to zadziałałoby w drugą stronę – myślałam. Gdybym to tak ja powiedziała domownikom: Sorry, dzisiaj nie mogę, bo mam trening! Problem był tylko z tym drobnym słówkiem „gdybym”, bo przecież wcale nie zaczęłam ćwiczyć.
Jeżeli rodzice są aktywni, dzieci automatycznie chętnie interesują się sportem.
Życie toczyło się dalej bez większych zmian do czasu, kiedy moja nastolatka pod koniec wakacji podjęła męską decyzję i zakomunikowała, że chce rozpocząć treningi na siłowni od września. I to było właśnie to, czego mi było potrzeba! Po pierwsze mogłam dołączyć do niej, bo raźniej wspólnie jeździć na treningi, a poza tym mogłybyśmy się wzajemnie motywować. Czułam się też trochę w obowiązku, aby dać dobry wzór córce. W końcu przykład idzie z góry. Jeżeli rodzice są aktywni, dzieci automatycznie chętnie interesują się sportem. Idąc tym ambitnym tropem podjęłam decyzję, że będę chodzić na ćwiczenia. Nie ukrywam, że przekroczenie progu nowoczesnej siłowni w towarzystwie córki było mi bardzo na rękę i dodało otuchy.
Narada rodzinna
Nie obyło się bez wspólnych rozmów i ustaleń. Rozważyliśmy czy każdy jest pogodzić swoje obowiązki, a co ważne przejąć je w sytuacji, kiedy inny domownik jest na treningu. To przede wszystkim tyczyło się mojej osoby. Podsycałam dyskusję pytaniami:
– A jak matka (czyli ja) pójdzie na trening, to czy każdy samodzielnie odgrzeje lub przygotuje sobie posiłek?
– A czy matka (czyli ja) otrzyma wsparcie w prasowaniu?
– A czy matka (czyli ja) otrzyma wsparcie w sprzątaniu?
– A jak matka (czyli ja) otrzyma wsparcie, kiedy dotknie ją kryzys?
Na każde pytanie padło po dwa razy TAK (jedno ze strony męża, drugie ze strony córki). Teraz byłam spokojna. Na takich warunkach i przy takim wspólnym kompromisie powinno się udać. I tak się w pewnym sensie stało.
Da się, ale…
Po dwóch tygodniach rozgardiaszu wszystko powoli doszło do nowej normy. Mam trzy regularne treningi o stałych porach. Podobnie córka. Naturalnie więc wytworzył się pewien grafik dla każdego z osobna. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z jaką dziką satysfakcją mówię teraz:
– Dzisiaj? To niemożliwe, przecież mam trening! – o dziwo, jak do tej pory, nikt nie protestuje, nie buntuje się, nie marudzi i nie zniechęca mnie do ćwiczeń. Wręcz przeciwnie. Kiedy mój mąż dostrzega przejawy mojej słabości i rozterek czy pójść na siłownię, pyta niewinnie:
– A dzisiaj nie idziesz przypadkiem na trening?
– Oczywiście, że idę – odpowiadam dumnie i zwijam się jak w ukropie, żeby zdążyć. Powiem więcej, słyszę często taką propozycję:
– A może Cię podwieźć? – czule pyta mąż.
Reasumując wsparcie duchowe rodziny mam. Niewątpliwie. Z podziałem obowiązków jest tak, że robię wszystko jeszcze szybciej. Kiedyś o godzinie 22.00 chciałam wyłącznie położyć się do łóżka. Dzisiaj wracam z treningów ok. 21.30 i mam tak wielką energię, że ostatnim moim pragnieniem jest spanie. Nawet nie zdawałam sobie również sprawy z tego, ile czynności jestem w stanie zrobić rano. Wstając o 5.30 zdążę przygotować dwa śniadania na wynos, dwa śniadania na miejscu, doprowadzić się do ładu, nastawić danie obiadowe i w 40 minut dojechać do pracy.
Nigdy nie uwierzyłabym, że mogę to wszystko zrobić i jeszcze cieszyć się z całego dnia. Jest wypełniony po brzegi, ale na kartkach kalendarza z przyjemnością zaznaczam dni zaliczonych ćwiczeń, co oznacza konsekwentną realizację postanowień.
2 komentarze
Zosia
Gratuluje! Koleny swietny artykul w formie pamietnika. Mnie sport nie tylko pomaga rozladowac stres, zdobyc forme i spelniac marzenia moje i syna, lecz z czystym sercem moge powiedziec,ze uratowal mi zycie ! Kibicuje Tobie Elu i Twojej sportowej rodzinie z calego serca!
ela
Twoje przeżycia Zosiu nadają się na kilkutonową powieść. Ciągle piszesz nowe rozdziały, które ciągle dają nadzieję, że można, że się udaje, że trzeba.❤️ Leżę właśnie pokonana przez wirus, ale czekam na przypływ sił i treningi. Tak sport otwiera jakieś nowe drzwi w naszym życiu.?