
Młodzież i telefon – uzależnienie?
Czy Wasze dzieci też są przyklejone do telefonu komórkowego? Już wiem, że nie jestem odosobnionym rodzicem, któremu ta sprawa spędza sen z powiek. Atrybut dzisiejszej cywilizacji zawładnął umysłami, a przede wszystkim czasem. Kradnie bezczelnie chwile, które można by poświęcić na relaks, spacer, a także rozmowę z najbliższymi. Telefon stał się najbardziej znienawidzoną przez większość rodziców zabawką.
– Karolina! Karolina! Kolacja gotowa – wołam z kuchni. Cisza. Z pokoju obok nie słychać nawet szmeru. No tak, znowu to samo. Dziecko nawet nie upomni się o jedzenie, a jeśli nawet zatroskana matka je przygotuje, musi zaprosić uprzejmie do jego spożycia i to osobiście! Wzdycham i drepczę do pokoju córki. Otwieram drzwi i widzę: słuchawki w uszach, rozłożone zeszyty szkolne, anielski wzrok. Chwytam za ramię. – Ale mnie wystraszyłaś – odpowiada z pretensją. – Kolacja – mówię, po czym słyszę moje ulubione słówko: ZARAZ.
– Lila! Lila! Chodź na kolację – słyszałam przez całe dzieciństwo na podwórku, gdzie bawiłam się pod blokiem z sąsiadami. Rodzice darli się z okien przywołując swoje dzieci, które odpowiadały: – Jeszcze trochę, zaraz.
No i wtedy, to było naturalne. I czy historia nie lubi się w pewnym sensie powtarzać?
– Tylko odpiszę – słyszę od córki, kiedy stoję ubrana „po zęby” w przedpokoju i mamy wspólnie wyjść na zakupy. – To coś ważnego? – automatycznie włącza mi się system alarmowy. – Tak. Julka chce znać tytuł piosenki, którą jej puszczałam na przerwie. MUSZĘ jej to TERAZ podać – słyszę z rozbrajającą szczerością od córki. Kolejne ulubione słówko i myśli, które zatrzymam dla siebie…
– Ela spóźnisz się – pamiętam jak mama zwracała się do mnie. – Jeszcze chwilę. Jest pięć minut do końca filmu – mówiłam z niecierpliwością. Wiedziałam, że muszę już wyjść, ale dla mnie w owym czasie film był ważniejszy, a czas wydawał się giętki jak guma. I czy historia nie lubi się w pewnym sensie powtarzać?
Jak trudno zrozumieć to rodzicowi. Jestem teraz „dwa w jednym”, to znaczy wyrośniętym dzieckiem i rodzicem. Pozycja tego drugiego – nie ulega wątpliwości – jest silniejsza. Mam jednak na tyle odwagi i pamięci, aby ujawnić swoje „grzeszki”, o których piszę powyżej. No i biją się we mnie dwie sprzeczności. Nie chcę pamiętać o „kiedyś”, a chcę zmieniać „dziś”.
Postrzegane przez wielu rodziców zło, za którym stoi telefon, to przecież także wiele dobrego. Trzeba zauważyć, że tam przeniosły się wszystkie spotkania towarzyskie, ale także darmowe korepetycje, o czym rodzice nie chcą pamiętać. To miejsce szybkiej wymiany informacji o szkolnych wydarzeniach, sprawdzianach, itp. Jeśli ktoś nie może poradzić sobie z zadaniem, zawsze może liczyć na kogoś z klasy.
Kiedyś spotykałam się z koleżankami w domu, moim albo ich. Teraz można prowadzić rozmowę na żywo, łącznie z obrazem, nie wychodząc z pokoju. W kontekście dużego miasta, jak na przykład Warszawa, ma to przecież ogromne znaczenie. Ile zagrożeń znika w związku z samodzielnym podróżowaniem po innych dzielnicach i ile czasu przy tym można zaoszczędzić. Kiedyś zanosiło się zeszyty chorej koleżance, dziś przesyła się e-maila lub MMS.
Nie ulega wątpliwości, że kontakt rodziców z dzieckiem jest jednak zakłócony. Może to jednak naturalne relacje (a raczej ich brak) z nastolatkami, dla których autorytetem przestają być rodzice, a stają rówieśnicy? Jak trudno to zrozumieć… Inspiracją do wylania tych wszystkich moich myśli była rozmowa z panią z sekretariatu szkolnego. Dzwoniłam w jakiś drobnych sprawach. Po drugiej stronie odpowiadał ciepły głos dojrzałej kobiety. Kiedy z nieukrywanym zachwytem mówiła o młodzieży w tej szkole, ich prawidłowym dojrzewaniu, bez niepotrzebnej pogoni za czerwonym paskiem, wyrwało mi się: – Tylko te telefony! Na co ona łagodnie odpowiedziała: – Proszę Pani, te dzieci urodziły się już z telefonem w ręku. Takie czasy. Trzeba to przyjąć. A czy my nie tragizujemy, kiedy zapomnimy swojego aparatu?
No, tak. Wszystko więc toczy się według znanego scenariusza. Za moich młodzieńczych czasów udręką dla rodziców był telewizor, teraz jest telefon, a kiedyś … (tu wpiszę coś za kilka lat). Problemy nastolatków nie zmieniły się od wieków, troski i zachowania rodziców zapewne tak samo nie uległy poprawie. Dzięki tej krótkiej rozmowie uświadomiłam sobie, że wszystko biegnie zgodnie z planem. Niby takie proste, a jednak skomplikowane.
cała w rozterkach mama nastolatki – Elżbieta Sandecka-Pultowicz
fot. Karolina Pultowicz

