Oswajanie „Marsa”
Tegoroczne ferie postanowiliśmy z rodziną zainaugurować na górskich stokach Zieleńca. Była to moja pierwsza w życiu przygoda z nartami. O miłości do szusowania nie mogę powiedzieć, ale warunki zjazdowe i widoki są urzekające.
Ludzi można podzielić na tych, którzy kochają góry i tych, którzy kochają morze. Zaliczam się do tej drugiej grupy, ale uważam też, że w życiu trzeba próbować. Jazda na nartach była dla mnie tak odległym tematem jak Mars we wszechświecie. Do tego sportu trzeba mieć w minimalnym wydaniu dobre spodnie, kurtkę i rękawice, bo sprzęt można wypożyczyć. O odwadze nie wspomnę. Moja przyjaciółka Edit – za co jestem jej niezmiernie wdzięczna – niemal przez godzinę namawiała mnie przed wyjazdem, abyśmy w sklepie sportowym przymierzyli buty narciarskie. Dobrze dobrane zapewniają komfort i bezpieczeństwo. W sklepie otrzymaliśmy mnóstwo dodatkowych informacji technicznych o nartach i kijkach. Wszystko wydawało mi się bardzo skomplikowane. Sytuację grozy potęgował fakt, że wiele osób z mojego otoczenia miało problemy z więzadłami stawu kolanowego. Leczenie jest procesem długotrwałym, lepiej już – co podkreślają dotknięci tym urazem – złamać nogę. Najgorszym jest brak przygotowania kondycyjnego przed uprawieniem białego szaleństwa. Pracujący za biurkiem – tak jak w moim przypadku – są narażeni na kontuzje. Z „mocnym” przygotowaniem teoretycznym udaliśmy się w podróż do Zieleńca.
Kraina śniegu
Był to drugi tydzień ferii. Na Dolnym Śląsku wręcz wiosennie, ani grama śniegu. Z każdym kilometrem budziły się w nas wątpliwości. Pocieszaliśmy się, że jeśli nie uda się nam pojeździć na nartach, okolica bogata jest w atrakcje turystyczne, więc zawsze mamy możliwość wyboru. Nocleg zorganizowaliśmy w hotelu „Sonata” w centrum Dusznik-Zdroju. Okazał się bardzo urokliwy, z uprzejmą obsługą. Naszym najlepszym testerem jakości jest nasza córka, która już w holu głównym wystawiła mu wysokie noty. Odetchnęliśmy. Jak się okazało potem było już tylko lepiej. Jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy zobaczyć pasma Gór Orlickich i przekonać się, w jakich barwach powita nas Zieleniec. Kilometr od wiosennych Dusznik, skręciliśmy z drogi międzynarodowej i stał się cud. Dosłownie już na zakręcie zbocza były pokryte białym puchem. Jadąc dalej malowniczą trasą w jednej chwili znaleźliśmy się w krainie śniegu. To wręcz nieprawdopodobne, choć ten obszar słynie ze specyficznego alpejskiego klimatu i najdłużej utrzymującego się w Polsce śniegu. Drzewa porastające wzgórza były oblepione białym puchem. Mijając kilkanaście ostrych zakrętów wyjechaliśmy na rozległy teren, a naszym oczom ukazało się całe piękno kurortu górskiego. Migały nam przed oczami stylowe domki, w których mieściły się wypożyczalnie i bary, wyciągi po obu stronach, nad nami przejeżdżali narciarze na kolei krzesełkowej i gondolowej. Totalny mix. Jak się później okazało wszystko przebiega w ustalonym porządku, a jedyną nieprzewidywalną rzeczą jest poziom szaleństwa zjeżdżających.
Pług i ciężka orka
Rekonesans wypadł wspaniale, wybraliśmy wyciąg „Patyczaki” dla początkujących, zorientowani w cenach i możliwościach wypożyczenia sprzętu, zaplanowaliśmy inaugurację następnego dnia. Pogoda nas nie zawiodła. Przez cały pobyt warunki były doskonałe. Dobór nart i butów przebiegł ekspresowo. Jeszcze tylko kaski na głowy, zamówienie instruktora i jazda! Najlepiej radził sobie mój mąż, po 35 latach szybko odświeżył umiejętności i szusował sprawnie. Naszej 11-letniej Karolinie szło równie dobrze, za to ja, dałam kilka razy popis zjazdu na tyłku i nie tylko. Pan Andrzej, który miał nas w opiece, łapał mnie na szczęście, dając instrukcje poprawnych zjazdów i… upadków. Niestety ciągle miałam wrażenie, że moje ciało nie jest moje, a narty jeżdżą same. Takie początki. Po godzinie nauki byłam w stanie chwycić wyciąg talerzykowy, po czym zjechać z góry pługiem. Po pięciu godzinach takiej „orki” kolana niemal odmówiły posłuszeństwa. Na szczęście wróciłam cała i zdrowa z mocnym przekonaniem, że o kondycję fizyczną należy dbać systematycznie. Nie zakochałam się w nartach, ale też ich nie przekreślam. Muszę sobie dać jeszcze jedną szansę. Okazja już niebawem, bo już w marcu.
Elżbieta Sandecka-Pultowicz