Pokochać jesień – sposoby na chandrę
Ta znienawidzona przez wiele osób pora roku jest jedną z moich ulubionych. Jesień potrafi ukoić, wyciszyć, wywołać refleksję i sprzyja zaszyciu się w domowych pieleszach. Mam kilka sprawdzonych sposób, aby pogodzić się z upływającym latem i miło spędzać czas w objęciach jesiennych miesięcy. Wiele zależy od naszego nastawienia, a pomoże również kilka sprawdzonych przez mnie sposobów, aby ją oswoić, ocieplić i pokochać.
Październik już się na dobre rozgościł i zabiera się za malowanie liści na żółto i brązowo. Robi to dość wolno, bo w tym roku wiosna przyszła o wiele później. Jest to mój miesiąc urodzinowy i trudno byłoby nie lubić pory roku, w której przyszło się na świat. No właśnie. Świat powitałam pod koniec miesiąca, więc zapewne drzewa były już pozbawione liści, wiał wiatr, padał deszcz, a ponure niebo wisiało nad moją małą głową. Taki właśnie widok pokochałam na całe życie i może dlatego łatwiej mi znosić jesienną aurę.
Pisałam kiedyś na blogu o młodzieżowych słowach roku. Jesieniara i dyniara święciły triumfy w 2019 roku. Oba słowa mają negatywne zabarwienie, więc na moje potrzeby, zmieniłam je na ładniej brzmiące: jesienianka i dynianka. Jestem i jedną, i drugą w pełnej krasie. Lubię te wszystkie jesienne akcesoria tj. ciepłe koce, książki, kubki z herbatą i świece. Nie da się zaprzeczyć, że podczas jesiennej słoty miło spędzić wieczór w takim doborowym towarzystwie. Do kolekcji jesiennych atrakcji chciałabym dodać jeszcze więcej. Przygotowania do sezonu jesiennego zaczynam zresztą kilka miesięcy wcześniej.
Kiedy świeci gorące słońce
Już wtedy przygotowuję się na szare i deszczowe dni. Większość ludzi korzysta z uroków lata i ani myśli o jego końcu, ja już wówczas szukam ładnego pola. Trudno mi w Warszawie znaleźć takie miejsce, więc w czasie urlopu czy to jest czerwiec, lipiec lub sierpień, wyglądam za ładnym zbożowym poletkiem. Moje zainteresowanie wzbudzają pełne kłosy pszenicy, jęczmienia i owsa. Pozwalam sobie wtedy na zerwanie garści takich źdźbeł do mojego jesiennego wazonu. W tym roku mam wspaniałą kolekcję z Lubawki, za co serdecznie dziękuję bezimiennemu rolnikowi. Nie mam w zwyczaju spacerować po polach, ale tym razem była to wyprawa do Doliny Miłości, a ponieważ trasa nie jest oznakowana, totalnie zabłądziliśmy. I jak to się mówi, nie ma tego złego…
EFEKTEM UBOCZNYM (to nazwa mojej nowej strony internetowej, nad którą pracuję) tej wędrówki był bukiet zbóż, a ponieważ nie miałam pod ręką żadnego ostrego narzędzia, więc wyrwałam je z korzeniami. Mój mąż niósł je dzielnie, bo korzenie oblepione ziemią były cholernie ciężkie. Wyglądało to dość komicznie i groteskowo, co nie umknęło uwadze grupce ludzi, którzy pojawili się na horyzoncie. Wzięli nas za dziwaków do momentu, kiedy zaczęliśmy rozmowę. Takiego zbiegu okoliczności już dawno nie przeżyłam ale to na inną, bardzo wesołą historię.
Nie zawsze jest jednak tak spokojnie, że idziemy sobie przez pola i wyrywamy zboża z korzeniami. Najczęściej mój mąż jest narażony na inne nieoczekiwane zdarzenia i moje ekscesy. Zazwyczaj przemierzając tereny pozamiejskie, krzyczę nagle: -Tutaj! Zatrzymaj się! On wtedy daje po hamulcach, włącza światła awaryjne i ma już nawet na podorędziu duży nóż na taką okoliczność. Wpadam wtedy na pole i staram się ściąć najpiękniejsze okazy. Nie wiem i nie chcę wiedzieć, co myślą, widząc tę scenę, przejeżdżający kierowcy. Kiedy tak stoję z nożem w polu zawsze bardziej wyczekuję jego właściciela. No właśnie oczekuję, a nie unikam. Wiem, że dokonuję małej kradzieży, ale chętnie chciałabym się rozliczyć. Najgorsze, że nie wiem jak. Może kiedyś przy drogach będą takie poletka dla jesienianek i skarbonki dla uiszczenia drobnej opłaty. Póki co, z lekkim dyskomfortem, ale jednocześnie wielkim zadowoleniem wbijam się z tym bukietem do samochodu, zaśmiecam wnętrze, co także toleruje mój mąż i szczęśliwa wracam do domu. Tak, przyznaję. Mam bardzo cierpliwego i wyrozumiałego męża.
Zboża najpiękniej suszą się, kiedy nie są przejrzałe i żółte, ale w pełni rozwinięte i jeszcze zielone. Wypełniają potem mój wielki wazon, a ich główki z czasem chylą się, ale nie koniecznie ze wstydu. W jesienne i zimowe dni przypominają mi o gorącym lecie, przywołują wakacyjne przygody i wspomnienie pachnących pól.
Rama na każdą porę roku
Przed wieloma laty zainspirowana dekoracją u jednej z chojnowianek, poprosiłam tatę o skonstruowanie dużej, drewnianej ramy. Pięknie mi ją przygotował. Jest lekko frezowana, dębowa, w kolorze wiśni. Po przekątnej tej pustej ramy zaczepiłam żyłki, do których przymocowałam następnie gałęzie. Stanowią bazę do różnorakich dekoracji. Mam zestaw wiosenny, letni, zimowy i oczywiście jesienny – tym razem są to gałązki dębu wraz z żołędziami. Ale to nie koniec. Moja dekoracja zmienia się na czasie świąt wielkanocnych, bożonarodzeniowych i walentynek. A ponieważ mam salon połączony z kuchnią, mogę zerkać podczas gotowania na moje dzieło.
Tak sobie myślę teraz, że za mało mam tych okazji. Na przykład nigdy nie wpadłam na to, aby przygotować tam specjalną dekorację urodzinową, albo o tematyce morskiej na czas wakacji. Uzbierałam w tym roku mnóstwo muszelek na plaży w Jastarni, więc może zrobię muszelkowy sznur i ocieplę nim mieszkanie w pełni lata. Patrzę właśnie w kalendarz, co mogłabym teraz wymyślić, ale w najbliższym czasie rzucają mi się tylko święta 1 listopada i 11 listopada. Nie mam pomysłu na grobowy, ani patriotyczny zestaw dekoracyjny. To już zostanę lepiej przy tych gałązkach dębowych.
Jesienne zapachy i smaki
Jesień jest niezwykle kolorowa. Uwielbiam misy wypełnione owocami i warzywami, które o tej porze roku również występują we wszystkich barwach i smakach. Mam taki specjalny kosz, gdzie ciągle coś układam i przekładam, tworząc – jak znani artyści – martwą naturę. Właściwie to nawet specjalnie kupuję po jednej sztuce różnych owoców, aby kosz był bardziej zróżnicowany, piękniejszy i zdrowszy. Poza samym patrzeniem, trzeba przecież te owoce zjadać i się nimi delektować. Obecnie zachwycam się śliwkami. Dłużej nie mogą się uchować przed moją zachłannością. Taki kosz umieszczony na widoku poprawia nastrój, zachęca do spróbowania owoców, a przy tym do zdrowego żywienia.
Spośród warzyw mam jedno jesienne odkrycie. Już za chwilę rozpocznie się sezon dyniowy. Przyznam, że to warzywo długo traktowałam po macoszemu. A właściwie w ogóle nie traktowałam i omijałam szerokim łukiem, dopóki nie zaczęto organizować mi pod oknami Święta Dyni. Nie mogłam być obojętna wobec wielu gatunków hodowanych pod moim nosem dyń. A zaczęło się od pachnącego i ciepłego ciasta dyniowego podczas jednego z pikników. Wprawdzie jeszcze nigdy takiego nie upiekłam, ale to ono było przepustką do świata dań kulinarnych na bazie dyni. Teraz jako klasyczna dynianka eksperymentuję z różnymi gatunkami dyń: makaronową, hokkaido, klasyczną, piżmową. Wiele mam jeszcze do odkrycia, więc jesień zapowiada się jak zwykle atrakcyjnie.
Nie mogę pominąć też tradycyjnych herbat, które są nieodłącznym elementem jesiennych wieczorów i gromadzę je na długo przed sezonem. Nie wystarczy tu jednak zaparzenie wrzątkiem ekspresowej herbaty w kubku. Można z przygotowania herbaty zrobić prawdziwą ceremonię. Na przykład sprawić sobie porcelanowy czajniczek i tam zaparzać suszone liście herbaty. Tu można napisać epopeję na temat rodzajów herbat, przykładowo pod kątem kolorów: zielona, czerwona, żółta, niebieska, biała i czarna, po różnego rodzaju mieszanki herbat z dodatkiem różnych kwiatów i suszonych owoców. U mnie latem królują herbaty ziołowe, zwłaszcza miętowa, ale w sezonie jesienno-zimowym z zakamarków kuchennych półek wyciągam różne inne ciekawe herbaty. Uwielbiam rozgrzewające napary ze świeżym imbirem, plastrem pomarańczy i cytryny oraz goździkami i sokiem malinowym. Ulubioną herbatą mojej córki są kwiaty hibiskusa połączone z suszonymi różyczkami z dodatkiem różanego cukru. Czy mogę coś jeszcze dodać to tego boskiego zestawu?
Jednym słowem ogromny wybór herbat pozwala zwykły ciepły napój zmienić w coś niezwykłego, coś w rodzaju wehikułu, przenoszącego do kwitnących łąk pełnych kwiatów, ciepła i miłości oraz letnich wspomnień.
Najprawdziwsza jesienianka
Słodko pisałam o sposobach na oswojenie jesieni, ale tak naprawdę wielka miłośniczka nie lubi jej wyłącznie za żółte liście, opadające romantycznie z lekkim podmuchem wiatru, kiedy świeci słońce. Prawdziwa jesienianka lubi tę porę roku w każdym wydaniu, a może nawet bardziej, kiedy siąpi deszcz, jest pochmurno, szaro i buro. To jest przecież nieodłączna część jesiennej aury. Jesienianka nie pogardzi słotą i silnym porywem wiatru. Bo ta pora lubi samotność, zadumę, refleksję i smutek.
Od dziecka uwielbiam moment, kiedy ciemne chmury nagle przysłaniają niebo. Mam wręcz gęsią skórkę od tych emocji. Lubię też spacerować w deszczu, może niekoniecznie w wietrzny dzień, ale kiedy krople spadają swobodnie, a opustoszałe parki stają się miejscem wręcz idealnym. Cisza i spokój potrafią łagodnie nastroić, uspokoić i wyciszyć. Pozwalają zająć się swoimi myślami, pobyć ze sobą, poćwiczyć uważność chwili. Wystarczy tylko odpowiednie ubranie, dobre buty, przeciwdeszczowy płaszcz i parasol oraz odrobina pozytywnego nastawienia, reszta przyjdzie sama. Kiedy na dworze jest bardzo wietrznie nie ukrywam, że jego szaleństwa wolę oglądać zza okien przytulnego domu.
Prezent od jesienianki
Nie można demonizować rzeczywistości i patrzeć na jesień wyłącznie, jak na przykrą konieczność i czas nieuniknionej chandry. Gdyby nie było tej pory roku nie moglibyśmy docenić pięknego i gorącego lata. Zarówno przyroda, jak i my potrzebujemy odpoczynku, spowolnienia, zaczerpnięcia oddechu i przygotowania się na mroźną zimę. Ten przejściowy czas powinien pozwolić nam na zgromadzenie zapasów, nie tylko w dosłownym znaczeniu czyli domowych weków, ale przede wszystkim gromadzenia przeżyć duchowych, które pozwolą nam w dobrej formie spędzić kolejne miesiące. Nie ma lepszego czasu na naukę i doskonalenie, kiedy noce są dłuższe od dni. Prawdziwa jesienianka potrafi ten czas wypełnić czytaniem książek, nauką nowego języka, pisaniem pamiętników, oglądaniem filmów, które zawsze chciała obejrzeć, wizytą w galerii sztuki, muzeum, teatrze czy kinie. Szuka inspiracji wszędzie tam, gdzie latem nie ma na to czasu i chęci, bo wówczas trudno konkurować z piękną naturą.
Ciekawa jestem, jak Wam udaje się spędzać jesienne dni i czy macie swoje ulubione sposoby na jej ocieplenie. Pomyślałam, że tą swoją miłością do jesieni chciałabym zarazić, jak najwięcej osób i podzielić się moją fascynacją. I przygotowałam niespodziankę. Dla osoby, która napisze jaki ma najciekawszy sposób na jesienną pluchę, przygotowałam bukiecik z mojej tegorocznej kolekcji zbóż wraz z zestawem porcji herbaty z hibiskusem, suszonymi pąkami róż i cukrem różanym, a potem wszystko prześlę pocztą pod wskazany adres. Razem poczujemy urok jesiennej aury, bo takie wspólne celebrowanie chwil jest nam wszystkim, szczególnie w pandemicznym czasie, bardzo potrzebne. Spędzanie tego czasu z jesieniankami i dyniankami może być naprawdę przyjemne.
PS Ten tekst dedykuję mojej koleżance Uli, która bardzo skutecznie zachęciła mnie do powrotu z dalekiej niemocy pisania i podzielenia się swoimi jesiennymi fascynacjami. Dziękuję!