Pożegnanie z Teatrem Żydowskim
Pragnąc poczuć klimat starego teatru żydowskiego, zresztą jedynego w Polsce, warto wybrać się do gmachu przy placu Grzybowskim 12/16 w Warszawie. Miejsce to zniknie niebawem z mapy stolicy, bowiem stanie tu nowoczesny biurowiec. To dobry moment, aby przenieść się na chwilę do innego świata kulturalnego i artystycznego.
Developer zapewnia wybudowanie nowej sceny, ale będzie to już zapewne zupełnie inny rozdział w historii Teatru Żydowskiego im. Estery Racheli i Idy Kamińskich w Warszawie. Jeśli chcecie więc zaczerpnąć dawnej atmosfery tego wyjątkowego miejsca, przenieść się w czasie i spędzić miło wieczór, nie czekajcie. Są bowiem rzeczy, których nie da się odtworzyć pomimo nowoczesnych wnętrz i super wyposażenia. Nic nie jest w stanie przywołać zapachów i wyjątkowej mieszanki energii pozostawionej przez tłumy ludzi, którzy przeżywali tu różne emocje, od wzruszenia i smutku, po radość i uniesienie.
„Dla mnie bomba” w reżyserii Gołdy Tencer – to przedstawienie, które dość spontanicznie obejrzałam z rodziną w ostatni weekend. Zapowiadała się mieszanka tańca, rewii, piosnek i anegdot w klimacie przedwojennej Warszawy. Kabaretowo-muzyczny spektakl miał przenieść nas w kawiarniany klimat minionej epoki. I przeniósł, ale nie wiem dlaczego, zamiast salw śmiechu i dobrej zabawy, pozostawił uczucie niespełnienia. Dobrze określił to jeden z sędziwych widzów, który na koniec oświadczył rozczarowany „bomba nie wybuchła”.
Były fantastyczne stroje z epoki, doskonałe nagłośnienie, świetne interpretacje wielu piosenek, ciekawy zamysł całego spektaklu, a jednak czegoś zabrakło. Takiej niewidzialnej iskry. Takiego ducha scalającego cały zespół. Choć duch się pojawił w osobie nieżyjącego, wieloletniego dyrektora teatru Szymona Szurmieja. Odtworzenie ze starych taśm filmowych jego dwóch występów, potwierdziło tylko jego wielki talent artystyczny. Wybornie zaśpiewał „Małgorzatkę” Juliana Tuwima. Mnie bardzo się podobał występ Ewy Dąbrowskiej, która szczebiotała wesoło „a jak? a gdzie? a co?” tańcząc rytmicznie charlestona (jest absolwentką szkoły baletowej, co wyjaśnia jej dryg sceniczny). Wyjątkowy talent Joanny Przybyłowskiej, Aliny Świdowskiej oraz genialne solo prześlicznej Izabelli Rzeszowskiej, nie pozwala być obojętnym. Podobnie Marek Węglarski, który w utworze „cztery nogi” bawi do łez, przy czym fikając szpagat na scenie, onieśmiela młodsze pokolenia swoją gibkością i energią.
Wychodziliśmy jednak z teatru bez szaleńczych uniesień. Kątem okaz obserwowałam moją 13-letnią córkę, której gusta muzyczne oscylują obecnie wokół muzyki alternatywnej i nie wiem jeszcze czego. Była zachwycona. Doceniła stroje, zwłaszcza – cytuję: średniowieczne spódnice podczas pierwszego występu, piękne głosy i zdolności aktorów. Nie ukrywam miłego zaskoczenia. Nigdy nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się komu spodoba. Dlatego warto mieć własne zdanie, a jest to możliwe wyłącznie wtedy, kiedy sami obejrzymy przedstawienie.
Na widowni dostrzegłam grupę młodzieży z nauczycielami, która z poszanowaniem dla innych obejrzała wszystkie występy. I nieco hałaśliwą na początku gromadę seniorów (warto zauważyć, że grupie przysługują zniżki na bilety), która zapewne dostarczyła sobie tematów na niejeden wieczór. I oto właśnie chodzi. Jeżeli nawet „Dla mnie bomba” nie wybuchła, lont palił się równomiernie. Dodając wspaniałą obsługę teatralną oraz klimatyczną kawiarenkę z antykami Foto Cafe, piątkowy wieczór zaliczam do bardzo udanych.
P.S. Spektakl uświadomił mi jeszcze bardzo ważną kwestię. Generalnie przestaliśmy tańczyć! Świat dawnej Warszawy wypełniony był kawiarniami i restauracjami, w których nie tylko się gawędziło, ale przede wszystkim szalało na parkiecie. Taniec jakoś tak odszedł z naszego codziennego życia, a to wielka szkoda.
Zdjęcie autorstwa Marty Kuśmierz pochodzi ze strony internetowej Teatru Żydowskiego.