„Sala samobójców” pod nadzorem
Mocny, trudny, ważny – tak w skrócie mój szef, będący pod wielkim wrażeniem „Sali samobójców” rekomendował film uznany za najlepszy w 2011 roku. To film z gatunku tych, których nie zapomina się nigdy, a pewne sceny jeszcze przez długi czas przewijają się w myślach. Obraz odziera życie „porządnej” rodziny z pozorów, ukazując dramat każdego z jej członków.
W bardzo dużym skrócie – film przedstawia losy licealisty, tuż przed maturą, który przechodzi załamanie po zamieszczeniu krótkiego filmiku w internecie z jego udziałem. Zapracowani, robiący swoje „wielkie” kariery rodzice, zapewniają chłopakowi niemal wszystko, poza czasem i zainteresowaniem jego problemami. Bohater znajduje bratnie dusze w sieci, całkowicie oddaje się wirtualnej rzeczywistości, co w efekcie prowadzi do tragedii.
Nie trzeba wiele, aby znaleźć się na krawędzi. Często, wydawałoby się z pozoru drobne niepowodzenie może przelać czarę goryczy. Zazwyczaj taki krytyczny moment poprzedzony jest kilkoma niefortunnymi zdarzeniami. Pewne symptomy widać wyraźnie w naszym zachowaniu, mimice twarzy, rozmowach, ale do ich prawidłowej interpretacji niezbędny jest bliski kontakt z rodziną, przyjaciółmi, kolegami z pracy. Film pokazuje, jak rodzice i ich syn ocierają się w natłoku codziennych zdarzeń, nie mając ze sobą prawdziwego kontaktu, okazując sobie jedynie powierzchowne zainteresowanie. Kiedy pojawia się problem, ani matka, ani ojciec w żaden sposób nie przyjmują tego do wiadomości. Długo nie chcą trzeźwo ocenić sytuacji i pogodzić się z faktami. Niestety to jedyny sposób, aby przełamać impas i zacząć uzdrowienie.
Filmowy bohater po serii żartów na swój temat po zamieszczeniu na youtube filmiku, w którym dla zabawy całuje się z kolegą, zaczyna unikać kontaktów towarzyskich, opuszcza lekcje, popada w głęboką depresję. Zamyka się z komputerem na kilkanaście dni w swoim pokoju. Niemal całkowicie pochłania go wirtualna rzeczywistość. Odcina się od wszystkiego i wszystkich. Tylko nie od internetu. Rodzice długo nie chcą zrozumieć swojego syna. Problem próbują rozwiązać za pomocą… tabletek od psychiatry. Kiedy matka wkracza wreszcie do wirtualnego świata swojego syna i poznaje jego otoczenie, jest już zdecydowanie za późno. Szkoda…
Nie jest to film adresowany wyłącznie do rodziców i nastolatków. Jest dobry dla każdego, ponieważ poruszane w nim problemy mogą w każdej chwili dotknąć nas lub członków naszej rodziny. Zauważmy, że rozwiązania problemów nie szukamy zazwyczaj tam, gdzie potrzeba. Stosujemy szereg metod zastępczych. Dla jednych będzie to alkohol, dla innych narkotyki. Poszukujemy doradców, zamiast szczerze ze sobą porozmawiać i nazwać pewne rzeczy po imieniu. To dlatego film jest według mnie taki ponadczasowy i absolutnie dla każdego. Przez moment zastanawiałam się czy również dla mojej 10-letniej córki?
Przysiadła się do mnie, kiedy oglądałam „Salę samobójców”. Miałam wątpliwości czy możemy wspólnie go obejrzeć. Postanowiłam zaryzykować, bo świat wirtualny ma w zasięgu ręki i nigdy nie wiadomo, jak to wykorzysta. Wprawdzie niektóre sceny wymagały mojego komentarza, a przy końcowych fragmentach samobójczego szału odwracała głowę, ale jak się później okazało, warto było zaryzykować. Doskonale odczytała główne przesłanie i otworzyła przede mną swój własny świat.
Zdziwiłam się, kiedy następnego dnia w swoim komputerze, bez mojej zgody, odtwarzała sceny animowane z filmu, ukazujące wirtualną rzeczywistość głównego bohatera. Szybko przekonałam się, jak potężny i niebezpieczny jest internet. Doceniłam wtedy również jej usilne prośby o to, abym zainteresowała się grami internetowymi, w które lubi grać. Uświadomiłam sobie, że już dawno próbowała mnie nimi zainteresować. Teraz, bogatsza o wnioski z filmu, znalazłam czas. Zasiadłyśmy obie przed monitorem.
Weszłyśmy w świat postaci z gry „Pet Party”. Wybrana przez moją córkę postać białego pieska ma tam do wykonania prace porządkowe, które są przeliczane na punkty, umożliwiające zakup wyposażenia do swojego wirtualnego mieszkania. Obejrzałam więc salon, łazienkę, kuchnię, spiżarnię, a nawet ogród mojej „komputerowej” córki. Mogłam ocenić, jaki ma obraz swojego wymarzonego domu. Głębsze refleksje pojawiły się u mnie, kiedy odwiedziłyśmy mieszkania jej koleżanek. Pokoje ozdobione trupimi czaszkami i ciemnymi kotarami, spiżarnie wypełnione winem i szampanem, wytworne łazienki oraz zaniedbane i wysuszone ogrody. Moim zdaniem wspaniały materiał dla psychologa, a przede wszystkim mądrych rodziców.
W innej grze zabawa polega na dobieraniu ekstrawaganckich strojów. Jedynym zadaniem wirtualnej postaci jest odwiedzanie salonów odzieżowych, zakup garderoby i wypełnianie swoich szaf ubraniowych. Dobór kreacji można ocenić stając w szranki z inną modnisią. Czym bardziej ekstrawagancki strój, tym więcej zdobywa się punktów „pewności siebie”. Bohaterka oczywiście nie ma rodziny, nie chodzi do szkoły, nie je, nie pracuje. Ma za to dużo wolnego czasu i pieniędzy.
Odetchnęłam nieco przy „Fishdom”, gdzie trzeba zajmować się swoim akwarium. Czyścić je, karmić rybki, hodować narybek. Pragnąć zdobyć punkty, za które można kupić rzadkie gatunki, trzeba pielęgnować akwaria innych osób. Przyglądałam się, jak zaciekle moja córka porządkuje dom komputerowych rybek, kiedy jej pokój pozostawia wiele do życzenia.
Mam ogrom refleksji, więcej wiedzy o grach komputerowych, których osobiście nie znoszę i jednego jestem pewna. Moja córka otworzyła przede mną drzwi do swojej „sali”, co jest wyrazem dużego zaufania i otwartości. Chciałabym jako rodzic, jak najdłużej utrzymać ten stan. Wszystkim rodzicom proponuję zapukać do świata swoich dzieci, bo tylko w ten sposób mogą je w pełni zrozumieć i kochać.
PS. Specjalne podziękowania dla mojej córki Karoliny. Bardzo Cię kocham!
Elżbieta Sandecka-Pultowicz