Sprawdzian szóstoklasisty 2015 – wrażenia
Tylko trzy litery, a takie emocje. Słówko „phi” szybko weszło do naszego rodzinnego słownika w kategorii „ulubione”. Wszystko za sprawą sprawdzianu szóstoklasisty, który córka pisała w tym roku.
Tegoroczny sprawdzian szóstoklasisty, jak oceniają sami egzaminowani, nie należał do najtrudniejszych. Uczniowie od września pisali co miesiąc próbne testy z języka polskiego, matematyki, a od tego roku również z języka angielskiego. Potwierdziły to dobre wyniki. Najlepiej dzieciom poszło z angielskiego. Nie ma się jednak czemu dziwić, bowiem niemal wszystkie dzieci biorą z tego przedmiotu prywatne korepetycje. Satysfakcja szkolnych anglistów byłaby tu jednak mocno przesadzona.
Moja szóstoklasistka dziarsko przystąpiła do egzaminu. Na jednym z pytań z języka polskiego została zaskoczona pytaniem o znaczenie wyrażenia „phi”. Byłam nawet zdziwiona, że takie rzadkie słowo, niekoniecznie z gatunku literackich, jest poddane tak wnikliwej interpretacji. Definicji nie ma nawet w słowniku języka polskiego PWN. Widać autorzy testu chcieli być bliżej mowy potocznej, a może nawet uprościć sprawdzian. Dla naszej córki był to jednak trudny orzech do zgryzienia. Dała się pokonać przez drobne „phi”, będące wyrazem lekceważenia. Od tej pory słowo weszło do naszej codziennej mowy.
Posiadam teraz cudowną broń na przeróżne żądania i uwagi córki. – Mamo, nie powtarzaj ciągle, że muszę posprzątać! – protestuje moja Karolina. Na co ja odpowiadam, kiwając demonstracyjnie dłonią: – Phi! Co zaraz wywołuje ogólne rozbawienie. – Ale mamo…. – słyszę błagalnie od córki. – No cóż, tylko pomagam ci w lekcjach – odpowiadam z przekąsem. Dzięki małemu „phi” nasze rodzinne dialogi znacznie się ożywiły. Może niebawem wprowadzimy inne wykrzykniki onomatopeiczne typu „hop”, „ciach”, „hyc”. Może się dziecku przydać, a nasze rozmowy ulegną znacznemu skróceniu. Po co komu długie wywody.
Mogłoby to wyglądać tak:
– Och – powie córka, pokazując w sklepie nową bluzkę.
– Ach! – wykrzyknę zaskoczona jej ceną.
– Ups – uda zaskoczenie córka.
– Ech – zamruczę licząc się z kolejnym wydatkiem.
– Uff – ona odetchnie z ulgą.
– Pss – znacząco spojrzę w stronę męża.
– Aha! – porozumiewawczo kiwnie córka.
– Znowu próbujecie coś przede mną ukryć – stwierdzi normalnym językiem mój małżonek.
– Phi! – odpowiemy zgodnie.
Jednym słowem nauka nie idzie w las…
Elżbieta Sandecka-Pultowicz