Strata dziecka
Chciałam kupić tylko butelkę wody. Kilka minut rozmowy ze sprzedawczynią w kiosku sprawiło, że wychodziłam z bagażem myśli. Traumatyczne przeżycia kobiety wstrząsnęły mną do głębi. Tym bardziej, że opowiadała ze spokojem, łagodnością, a uśmiech nie znikał jej z twarzy. Jak to możliwe?
Są w życiu spotkania, które zapamiętuje się do końca życia. Wydają się przypadkowe, ale jestem zwolenniczką teorii, że nie ma takich zdarzeń. Wszystko po coś jest, a każde spotkanie i rozmowa mają nas czegoś nauczyć, coś pokazać, a niekiedy coś uświadomić. Tak samo było w moim przypadku.
Dopiero po czasie zauważyłam, że pani z kiosku jest ubrana na czarno. Jej zażyła rozmowa z koleżanką z sąsiadującego biura nie wskazywała, że przechodzi trudny okres w życiu. Tematyka zahaczała o fizykę, budowę komórek i inne teorie naukowe. Czekałam na dogodny moment, żeby kupić wodę, a w międzyczasie byłam świadkiem tej dyskusji. Przez chwilę straciłam wątek, ale rozmowa zeszła na moje ulubione czasopismo Zwierciadło i znowu byłam na ziemi.
Po chwili zostałyśmy same ze sprzedawczynią, ale ona nie spieszyła się z podaniem butelki wody. Wyczuwałam, że chce jeszcze porozmawiać. W toku wypowiadanych myśli kobieta niespodziewanie rzuciła, że straciła córkę. Popatrzyłam na nią uważnie. Stała z miną łagodną i spokojną. Napomknęłam, że ja również straciłam najukochańszą mamę przed czterema laty i do dziś nie potrafię otrząsnąć się po tym zdarzeniu.
– Córkę straciłam rok temu – odpowiedziała cicho.
– A czy miała rodzinę? – chciałam skupić jej uwagę na najbliższych.
– Była dorosła, niezamężna. Sama ją wychowywałam – powiedziała.
Zaschło mi w gardle. Stałam jak wryta, zupełnie nie wiedząc, jak się zachować.
– Jest pani bardzo silna – powiedziałam po chwili. Przez pierwszy rok na samą myśl o mamie nie mogłam powstrzymać łez – wspominałam.
– Ostatni rok – kontynuowała kobieta – spędziłam w szpitalu psychiatrycznym. Doskonała opieka specjalistów i leki wygłuszające uczucia, a jednocześnie dające energię do prostych czynności sprawiły, że tutaj jeszcze jestem…
Zapadła cisza.
– Praca w kiosku nie jest dochodowa, to część terapii. Kontakty z ludźmi potrafią oderwać moje myśli od jednego tematu, pozwalają mi na chwilę odetchnąć – mówiła.
Pokrótce kobieta opowiedziała o tragicznej śmierci córki oraz toczącym się bez efektu postępowaniu sądowym. Sięgnęła do historii rodziny, z której jasno wynikało, że los nie szczędził im trosk i zawirowań. Jednak kobiety w tej rodzinie należały do osób bardzo silnych. Ona sama wychowywała córkę i była z niej bardzo dumna. Jak pracownik naukowy i wykładowca nauk ścisłych zadbała o jej edukację, sprawnie łącząc obowiązki zawodowe z macierzyńskimi. Aż nadszedł ten dzień…
Słuchając jej miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Zapomniałam, po co przyszłam do kiosku. W końcu zapłaciłam za wodę. Obiecałam, że jeszcze przyjdę i wróciłam. Zakupy w kiosku były tylko pretekstem. Przychodziłam tam dla Niej. Bardzo chciałam ją wesprzeć, dodać otuchy, pocieszyć. Miałam jednak przeczucie, że tego nie potrzebuje. Wystarczyło tylko słuchać. Tylko tyle i aż tyle.
Dzięki wielu dobrym ludziom wokół niej, umorzona sprawa powróci na wokandę. Ktoś, przy okazji, podwozi ją po pracy do domu, a inny wynajdzie w szafie świetny ciuch. Ci ludzie są jak żywe anioły, dlatego na ostatnie spotkanie przygotowałam dla niej w prezencie anioła. W kolorze nadziei, żeby uwierzyła: w sens życia, w innych ludzi i nieuniknione spotkanie z ukochaną córką.
Kilka tygodni później w moim ulubionym Zwierciadle jako temat miesiąca pojawił się materiał o matkach, które straciły swoje dziecko. To niełatwy obszar, ale przeczytałam go z podwójną ciekawością. Dowiedziałam się, czego mogą ewentualnie oczekiwać takie pogrążone w żałobie osoby i jak im pomóc. Czyżby to był przypadek?
Elżbieta Sandecka-Pultowicz