Tu mi daj!
… chciałoby się zawołać przejeżdżając przez miejscowość o wdzięcznej nazwie Tumidaj pod Sieradzem. Nazwa trzeba przyznać poprawia humor. Któregoś razu zmuszeni okolicznościami, postanowiliśmy zjeść w miejscowym zajeździe. To był genialny pomysł! Jeśli jest miejsce, które może sprawić kobietom przyjemność, to już planujcie podróż. Najciekawsza jest toaleta, której wyposażenie jest zaskakujące i stanowi wielki ukłon w stronę płci pięknej.
Już na wejściu w oczy rzuca się piękny hol, udekorowany bukietami kwiatów i płonącymi świecami zapachowymi. Jak w kultowym, popularnym tasiemcu sprzed lat pt.: „Dynastia” na pierwszym planie widać dostojne schody ze stylową balustradą. Na co drugim stopniu ustawiono latarenki, a na ścianach powieszono serię portretów z żołnierzami armii napoleońskiej w roli głównej (a może nawet samym Napoleonem? – trudno wyrokować). Wchodząc do sali głównej odniosłam wrażenie, że przed chwilą odbywało się tu ekskluzywne przyjęcie weselne. Duże okrągłe stoły pokrywają śnieżnobiałe obrusy, a w takie same okrycia są również ubrane wszystkie krzesła. Czułam przez chwilę pewien dyskomfort siadając w dżinsach i grubym golfie do stołu. Uwijające się sprawnie kelnerki szybko rozwiały jednak nasze wątpliwości i zaprosiły do ucztowania.
Jedzenie było smaczne, świeże, szybko podane i gdyby nie to, że przystawka została zaserwowana razem z drugim daniem, to ocena oscylowałaby na sześć z plusem. Najciekawsze zostawiłam jednak na koniec. Na środku stołu poza świecą, cukiernicą i zestawem sztućców stało tajemnicze porcelanowe naczynie, średnicy około 15 cm z przykrywką mającą dwa duże otwory. Dyskretnie zaglądaliśmy do środka licząc, że może znajdziemy tam jakąś tajemniczą zawartość. Było puste. Przez chwilę myślałam nawet, że to oryginalna forma wazonu na kwiaty. O wyjaśnienie poprosiliśmy obsługę. Otóż to specjalny pojemnik na… odpadki! Cytując księdza ze sztuki „Damy i huzary” zdążyłam wykrzyknąć „Nie uchodzi!” Przy takiej elegancji wrzucać beztrosko śmieci na środku stołu wydawało mi się mocno naganne. Z drugiej jednak strony to ciekawe rozwiązanie. O wiele lepsze, niż powszechne w dawnych czasach popielnice, których zawartość – najczęściej pety – były beztrosko wystawione na widok publiczny.
Prowadzący program „Hotelowe rewolucje”, niezwykle wymagający Anthony, nie miałby tu co robić, no chyba, że ujednoliciłby stylizację lokalu i odświeżył banery reklamowe. Miłe wrażenie z pobytu w zajeździe spotęgowała wizyta w toalecie. W ogóle czuć było wszędzie kobiecą rękę. O nieskazitelnej czystości w lokalu nie wspomnę. Lśnił każdy najmniejszy listek kwiatów wystawionych w donicach. Toaleta nie odbiegała tym standardom. Obok umywalek zagospodarowano kącik ze stołem i stylowym fotelem. Prawdziwym zaskoczeniem była zawartość małego wiklinowego koszyka, w którym znajdowały się wszystkie higieniczne akcesoria. Do dyspozycji pań wystawiono chusteczki, patyczki do uszu, wkładki higieniczne, podpaski, a także tampony. Po pierwszym zdziwieniu, bo nie należy to do standardów nawet eleganckich zagranicznych toalet (słyszałam jedynie o automatach), potem pojawia się uczucie wdzięczności i takiej niewidzialnej, kobiecej solidarności.
Wracając do domu i wymieniając się wrażeniami z pobytu w – wydawałoby się niepozornym, ale wielce ciekawym zajeździe – mieliśmy niemal pewność, że właścicielką jest kobieta. Rzeczywiście, okazało się, że to Pani Danuta Bińczycka, której gratulujemy pasji widocznej na każdym kroku. Kierując się refleksją w związku ze zbliżającym się świętem 8 marca, stwierdzam, że w „Zajeździe Tumidaj” Dzień Kobiet trwa cały rok!
Elżbieta Sandecka-Pultowicz