Zmarszczki radości
Na swojej drodze spotykamy wielu ludzi. Są wśród nich osoby, z którymi nawet kilkuminutowa rozmowa zostawia w nas głęboki ślad. W miejskim autobusie chciałam tylko ustąpić miejsca starszej pani, a natrafiłam na wyjątkową pasażerkę, której można pozazdrościć poczucia humoru. Już samo jej imię Ingeborg przykuwa uwagę…
Kupiłam swoje ulubione czasopismo. Zachwyciła mnie okładka „Zwierciadła”. Spośród wielu kolorowych pism, z których spoglądały ciągle te same, poprawiane w photoshopie twarze, ona jedna była autentyczna. Wytchnienie dla oczu. Była prawdziwa. Patrzyła ze spokojem. O jej przeżyciach i doświadczeniach mówiła każda najmniejsza zmarszczka. Była dostojna, a jednocześnie ciepła. Stulatka Danuta Szaflarska mogłaby powiedzieć „Sto lat na to czekałam!„. Była najpiękniejsza. Błyszczała jak najjaśniejsza gwiazda. Żadna kobieta nie mogła jej dorównać. Po tym, jak gazeta zniknęła z półki mojego ulubionego kiosku sądzę, że nie tylko mi wpadła w oko.
Wystarczy ustąpić miejsca
W piątkowe popołudnie wracałam z pracy później niż zwykle. Objuczona siatkami z pieczywem oraz prezentami dla mojego ukochanego „Walentego”, marzyłam, aby znaleźć w autobusie wolne miejsce. Miałam szczęście. Kiedy tylko poukładałam pakunki na kolanach, wyciągnęłam moje „Zwierciadło”. Z nosem w gazecie szybko odcięłam się od masy ludzi tłoczących się w autobusie. Chowając gazetę, raz jeszcze spojrzałam na okładkę z niezwykłą Panią Szaflarską. Uśmiechnęłam się. Była taka piękna… Spojrzałam na pasażerów i napotkałam wzrokiem starszą panią. Podeszłam w jej stronę.
– Proszę usiąść – zaproponowałam.
– Tylko tak wyglądam, ale nie jestem jeszcze tak stara – odpowiedziała wesoło.
Zmieszałam się. Wprawdzie w porównaniu do Pani Szaflarskiej mogła mieć zaledwie 70 lat, ale jednak, jakby nie patrzeć, była to osoba dojrzała.
– Hmm… – próbowałam wybrnąć z sytuacji. – Mogę Panią zapewnić o jednym, wygląda Pani bardzo dostojnie – wypaliłam odzyskując rezon.
– Dopóki jest choćby jeden siedzący mężczyzna w autobusie, żadna kobieta nie powinna mieć dyskomfortu, że nie ustępuje miejsca – z pełnym przekonaniem odpowiedziała kobieta.
– Niby tak, ale mamy przecież równouprawnienie – skomentowałam.
Roześmiałyśmy się jak 18-latki.
Zejdźmy z utartych szlaków
Autobus zatrzymał się na moim przystanku.
– Wysiada Pani? – zapytałam.
Kobieta podjęła decyzję w ułamku sekundy.
– Wysiadam na następnym, ale chętnie Panią odprowadzę – odpowiedziała, po czym wysiadła razem ze mną.
Odprowadzić mnie?! – pomyślałam. Ta sympatyczna starsza Pani chce mnie odprowadzić?! – nie mogłam się nadziwić. Nie często się zdarza, aby ktoś rezygnował z wolnego miejsca, a na dodatek wysiadał przystanek wcześniej.
– Jest Pani niesamowita – wyznałam szczerze.
Przyjrzałam się kobiecie. Była skromnie ubrana i choć nosiła okulary dostrzegłam wesołe oczy, jak u młodej dziewczyny. Szła dziarskim krokiem, trzymając torbę. Chciałam jej pomóc, ale bałam się zepsuć jej młodzieńcze samopoczucie. Ścisnęłam więc mocniej wszystkie moje pakunki i słuchałam.
– Nie zawsze taka byłam, rozmowna i odważna – mówiła. – Pracowałam nad sobą wiele lat, aby uwierzyć w siebie, nauczyć się optymizmu i swobodnej radości. Było mi trudniej, bo życie mnie nie rozpieszczało. Dokładnie pamiętam jednak dzień, kiedy powiedziałam „dość!”. Moi rodzice byli muzykami. Podczas jednego z koncertów z niecierpliwością oczekiwałam ulubionego utworu, przy którym zawsze płaczę. Kiedy usiadłam na krześle, zorientowałam się, że nie będę miała czym otrzeć łez. Obok mnie siedziała kobieta. Przemogłam się i poprosiłam o chusteczki. Dostałam nawet trzy, na zapas. Kiedy ocierałam zapłakane oczy zauważyłam, że byłam jedyną płaczącą osobą na sali. Pomyślałam wtedy – ktoś, kim targają takie wzruszenia, nie może być przecież gorszy od innych. Poczułam nawet lekką satysfakcję, że dane mi jest tak pięknie przeżywać muzykę. Od tej chwili zaczęłam pracę nad sobą – opowiadała z niegasnącym uśmiechem.
Ingeborg, czyli twierdza boga
Zasłuchana w jej historię minęłam ulicę, w którą już dawno powinnam skręcić do domu. Jeśli jednak Ona mogła mnie odprowadzić, dlaczego ja miałabym tego nie zrobić – pomyślałam. Nasza rozmowa oscylowała wokół zdrowia. Trudno nam było się rozstać. Stojąc na skrzyżowaniu dróg, kobieta przepuściła przynajmniej dziesięć zielonych świateł na przejściu dla pieszych, a ja czułam, jakbym spotkała jakąś dawno niewidzianą przyjaciółkę. Bijąc się z myślami odważyłam się zaproponować spotkanie przy herbacie. O dziwo, spotkałam się z aprobatą.
– Proszę pisać: Ingeborg. To moje imię, mające nordyckie pochodzenie – tłumaczyła. – I mój numer telefonu – bez zająknięcia podyktowała cyfry.
Cóż za pamięć – pomyślałam, a kobieta dyktowała dalej.
– I jeszcze mój e-mail – dodała.
Tego się nie spodziewałam. Cóż za wigor i nowoczesność. Wracając wolnym krokiem do domu myślałam o tym niezwykłym spotkaniu. Nie wierzę w przypadki, podobnie jak moja nowo poznana „przyjaciółka”, bo każde spotkanie i rozmowa czemuś służą. Ta rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że wrażliwość jest zaletą, a duch młodości może mieszkać w każdym, bez względu na wiek. Będę więc płakać swobodnie w każdej chwili wzruszenia i czekać na każdą kolejną zmarszczkę radości.
Elżbieta Sandecka-Pultowicz
P.S. Napisałam e-maila do Pani Ingeborg. Nie wiedziałam do końca jak przyjmie mój artykuł. Odpisała następnego dnia z pełną akceptacją mojego materiału. Przypomniała mi też tytuł utworu, który tak wzruszył ją przed laty. To „Mesjasz”- oratorium skomponowane przez Georga Friedricha Haendla. Może razem wzruszymy się przy tym utworze, bo wstępnie jesteśmy umówione na spotkanie.