Życiowa lekcja
Nieznajomość języka obcego szkodzi. Może to kontrowersyjna teoria, ale niestety bez angielskiego człowiek nie jest w pełni sprawny. Boleśnie odczuwa to podczas zagranicznych podróży. One z kolei są najlepszym motywatorem do jego nauki.
O potrzebie dobrej znajomości przynajmniej jednego języka obcego wiem od dawna. Pochodzę z tego pokolenia, które doskonaliło przede wszystkim język rosyjski. I nie ma się czego wstydzić. Język ten przeżywa renesans i staje się znowu modny. Czas wywietrzył mi jednak pamięć, a nie mogę również pochwalić się umiejętnością posługiwania się innym językiem. W dzisiejszych czasach nieznajomość angielskiego jest bardzo bolesna. Zwłaszcza podczas zagranicznych podróży. Człowiek czuje się zagubiony i wystraszony. Kłopoty nawet z najprostszymi komunikatami powodują dyskomfort i zażenowanie. A jednak i tutaj sprawdza się powiedzenie, że podróże kształcą.
Na przykładzie mojej 10-letniej córki mogłam się przekonać, że przydaje się w nieprzewidzianych, nagłych sytuacjach. Podczas tegorocznych wakacji w Grecji jeszcze dobrze nie wnieśliśmy bagaży do pokoju, kiedy Karolina zapragnęła wypróbować basenowe zjeżdżalnie. Były jednym z najważniejszych kryteriów przy wyborze hotelu. Obiekt przypominający małe miasto, choć rozległy, był ogrodzony, więc zgodziliśmy się na tę prośbę. Wiemy, jaką przyjemność sprawia jej pływanie. Rozpakowaliśmy walizki i postanowiliśmy popatrzeć na szaleństwa naszej córki. Niestety rozminęliśmy się na drodze. Nie było jej na basenie, nerwowo chodziliśmy uliczkami. Zatroskani przemierzyliśmy teren wzdłuż i wszerz, postanowiliśmy jeszcze sprawdzić nasz pokój. Pod drzwiami stała okryta w ręcznik i lekko wystraszona nasza córka. Widząc ją, jako rodzice, czuliśmy się winni całego zajścia. Zapytaliśmy jak dotarła na miejsce.
– Zapamiętałam numer pokoju i poprosiłam o pomoc pana z obsługi, który meleksem podwiózł mnie tutaj.
– Pamiętałaś numer pokoju? – pytałam zdziwiona. – A jak dogadałaś się z Grekiem? – dociekałam.
– Po angielsku – odparła równie zdziwiona.
Uznałam, że była to jedna z najlepszych jej dotychczasowych lekcji angielskiego. Czekały nas jednak dodatkowe korepetycje…
Znajomość podstawowych zwrotów bardzo przydawała się w kawiarenkach, sklepach, a także krótkich konwersacjach towarzyskich z innymi turystami. Podczas naszego pobytu nie było innych dzieci z Polski, więc nasza córka była niemal zmuszona do nawiązania kontaktów z Holendrami, Niemcami i Rosjanami.
W trzecim dniu pobytu w Grecji popłynęliśmy na Santorini. Podróż na wyspę była moim marzeniem. I nie zawiodłam się. Zobaczyliśmy raj na Ziemi i spotkaliśmy cudownych ludzi. Na przykład sklepikarza, którzy częstował nas swojskim winem, koniakiem, orzeszkami, a do siatek z zakupami włożył dodatkowe słodycze dla Karoliny, pamiątkowe widokówki, a dla mnie zebraną osobiście naturalną gąbkę i pumeks. Było to poprzedzone kilkuminutowym wykładem dotyczącym użytkowania i pielęgnacyjnych właściwości. Sklepikarz operował doskonałą, jak dla mnie, angielszczyzną. Wprawdzie zrozumiałam, co trzecie słowo, ale na szczęście prelekcja była uzupełniona o całą gamę gestykulacji. Ta metoda porozumiewania sprawdza się na szczęście zawsze.
Zauważyłam, że w Grecji ludzie mają dla siebie czas, chętnie udzielają pomocy, nie szczędzą dobrych rad. Tak było również w sklepie z biżuterią. Poza wspomnieniami z Santorini chciałam przywieźć jakiś drobiazg. Razem z Karoliną wybrałyśmy u jubilera skromną bransoletkę z czerwoną różą, ozdobioną kulkami z lawy. Taka mikro-pamiątka po pradawnym wulkanie. Spieszyłyśmy się, bowiem pozostało niewiele czasu do wyjścia katamaranu w drogę powrotną na Kretę. Młody sprzedawca miał jednak inne zamiary. Kiedy podeszłyśmy do niego, całą swoją uwagę skupił na Karolinie. Nie zważając na innych klientów wziął bransoletkę do ręki i zanim przyjął pieniądze poprowadził ciekawą rozmowę.
Zapytał córkę skąd pochodzi.
– Poland – powiedziała w skrócie.
Podpowiadał wyraźnie jak powinna odpowiedzieć. – I am from Poland.
– I am from Poland – powtórzyła pokornie.
Sprzedawca nieprzerwanie trzymając bransoletkę, pochylił się nad nią i z uśmiechem zaczął tłumaczyć zalety znajomości języka obcego. Wspominał o dobrej pracy, o wolności, o swobodzie, o przyjemności podróżowania, o satysfakcji z kontaktowania się z innymi ludźmi.
Słuchałyśmy jak zaczarowane. Kiedy skończył swój monolog, uprzejmie wręczył biżuterię i przyjął zapłatę.
Wyszłyśmy dziękując wyraźnym – Thank you very much.
Obie czułyśmy wyjątkowość tego spotkania. Byłam zdziwiona jak wiele cennego czasu, dobrej energii i zaangażowania wykazał sprzedawca w zatłoczonym sklepie, aby upewnić jakąś obcą dziewczynkę, że nauka języków jest tak bardzo przydatna. Bez wątpienia był to jeden z najcenniejszych wykładów. Mam nadzieję, że moja Karolina dobrze odrobi tę życiową, to znaczy językową lekcję.
Elżbieta Sandecka-Pultowicz