Światełko za tych, którzy zginęli na drodze
Kiedy nie odwiedzam rodzinnego Chojnowa i zostaję w Warszawie odwiedzam z rodziną pobliski Cmentarz Bródnowski. Jest wiele opuszczonych i zapomnianych grobów. Nie mamy tu pochowanych bliskich, ale to dla nas doskonała okazja, aby zapalić znicze tym, których rodziny mieszkają daleko i nie mogły dotrzeć na miejsce. Co roku spełniam też obietnicę, którą dałam przed laty pewnej nieznajomej kobiecie…
I tym razem dopełniłam przyrzeczenia. Co roku zapalam gromnicę – za tych, którzy zginęli na drodze. Robię to od blisko 30 lat, spełniając prośbę nieznajomej kobiety. Jestem jedyną osobą, która w Święto Zmarłych (wolę tę nazwę) idzie przez cmentarz z gromnicą. Już się przyzwyczaiłam do zdziwionych spojrzeń. A wszystko zaczęło się pewnego listopadowego wieczoru.
To było dziwne zdarzenie. Takie, o jakich czyta się w książkach. Do dziś nie mogę znaleźć odpowiedzi na pytanie – dlaczego kobieta, z tłumu stojących ludzi na chojnowskim cmentarzu, wybrała właśnie mnie? Może znała kogoś z mojej rodziny? A może to czysty przypadek? Warto wspomnieć, że stałam wtedy z babcią, której mąż, a mój dziadek zginął potrącony przez samochód.
Tego wieczoru na cmentarzu panował wyjątkowy klimat. Pięknie migotały ogniki, było ciepło, nastrojowo i refleksyjnie. W powietrzu unosił się zapach palonych zniczy. Słabo pamiętam wygląd kobiety, która do nas podeszła. Ja miałam wówczas 18-19 lat. Ona starsza, drobna, niska, ubrana w płaszcz. Grzecznie zapytała czy może nam przeszkodzić i o coś poprosić. Zwróciła się do mnie słowami:
– Mam już swoje lata. Nie wiem jak długo będę żyć, ale mam do Pani wielką prośbę. Co roku przychodzę na cmentarz i zapalam gromnicę za tych, którzy zginęli na drodze. Czy mogłaby Pani kontynuować tę tradycję?
Cóż mogłam odpowiedzieć? Zgodziłam się i ze zdziwieniem popatrzyłam na moją babcię. Ponownie odwróciłam głowę w stronę kobiety, ale ona gdzieś rozpłynęła się w ciemności. Po powrocie do domu długo dyskutowaliśmy o tym zdarzeniu. Ostatecznie uznaliśmy, że zgodziłam się na tę nietypową prośbę, więc powinnam dotrzymać słowa.
Minęło wiele lat, a ja co roku kupuję gromnicę i zapalam ją na cmentarzu 1 listopada. W tym roku był to Cmentarz Bródnowski, gdzie światełka pali się masowo przy figurze Matki Boskiej. Wśród dziesiątek różnokolorowych zniczy ona góruje nad nimi, jedyna – moja gromnica zapalana za tych, którzy stracili swoje życie na drodze.
Próbowałam, pytając duchownych, zrozumieć sens i znaczenie tego gestu. Bezskutecznie. Jedyne, na co się natknęłam, to stwierdzenie „Gromnica – światło w ostatniej drodze”. Przy czym wiadomo, że gromnica towarzyszy wiernym przez całe życie – od momentu chrztu św., poprzez komunię św., aż do momentu śmierci, kiedy wkładało się ją do rąk zmarłych. Poświęcona 2 lutego w święto Ofiarowania Pańskiego, zwane świętem Matki Bożej Gromnicznej, chroni przed nieszczęściami i kataklizmami. Kiedyś stawiano ją w oknie w czasie wichury lub burzy.
Odnoszę wrażenie, że jej moc w dzisiejszych czasach nieco przygasła. Nie pełni takiej roli w naszych domach, jak dawniej. Tym bardziej niespotykane jest palić ją w dniu Wszystkich Świętych. Swoją misję wypełniam jednak gorliwie przez tyle lat i mam nadzieję przekazać kiedyś ten zwyczaj komuś innemu.