Justynko, współczuję
Taki pechowy rok. Rok śmierci. Niespodziewanie zabiera nam bliskich. Widzę jak rani kolejne osoby z grona moich przyjaciół. Justynka pocieszała mnie po stracie mamy, nie wiedząc, że spotka ją za kilka miesięcy to samo. Bardzo, bardzo współczuję Ci Justynko.
Myślałam, że nie będę już poruszać w moich dziennikach tematu śmierci. Ta wiadomość wstrząsnęła jednak mną wczoraj. Moja przyjaciółka Justynka straciła mamę. Choroba rozwinęła się nagle. Stan zdrowia szybko się pogarszał. Najpierw szpital, a potem najstraszniejsza wiadomość.
Justyna wspierała mnie, szczególnie w najtrudniejszym, pierwszym okresie po stracie mojej mamy. Trafnie dobierała słowa pocieszenia. Dawała mi się wyżalić i wypłakać. TYLKO tyle i AŻ tyle. Właściwie niczego więcej nie trzeba.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, że może spotkać ją taka sama tragedia. Ta wiadomość przywołała wspomnienia. Otworzyła ledwo sklejone rany. Współczuję Justynie z całego serca. Mnie osobiście bardzo psychicznie umęczył ciąg niezbędnych formalności. Kiedy człowiek nie może pogodzić się ze stratą najbliższej osoby, jak na ironię jest zmuszony potwierdzać ją na każdym kroku. U księdza, w zakładzie pogrzebowym, ZUS-ie. Słyszy powtarzające się bezduszne pytania: Kiedy nastąpił zgon? Imię ojca? Urodzona?
Trzeba jeszcze poinformować rodzinę, wybrać trumnę, rodzaj grobu, wieńców, wypisać i porozklejać klepsydry. Wyjąć z szafy i uprasować ostatnie ubranie… To nasze najtrudniejsze zadanie w życiu. Nikt nas w tym nie wyręczy. Sami musimy przejść poszczególne etapy pogrzebu i żałoby. Takie życie. A właściwie jego utrata.
Rozglądając się wokół, widzę jednak nie tylko śmierć. Tuż obok rodzi się nowe życie. Ktoś kogoś traci, ale ktoś kogoś powołuje do życia. Naturalna wymiana. Z dojrzałego nasiona w młody pęd. I tak dalej…
Elżbieta Sandecka-Pultowicz
PS. W imieniu własnym i swoich najbliższych składam Ci Justynko, twojemu Tacie, Bratu oraz Rodzinie najszczersze kondolencje. Niech nasze Mamy spoczywają w pokoju . Amen.