Legenda miejsca – recepta na udany urlop
Można podróżować po świecie stawiając na egzotykę kraju, oszołamiającą przyrodę, piękne krajobrazy, a także dobre jedzenie i pełny kieliszek w ramach hotelowego all inclusive. Można także iść za głosem serca do miejsc, które niczym się nie wyróżniają na pierwszy rzut oka, ale o ich atrakcyjności świadczy siła legendy. Kawałek łąki na Podlasiu stał się głównym kierunkiem mojego tegorocznego urlopu. Zapowiadało się skromnie, a zakończyło fascynująco.
Życie przeorało mnie w tym roku, skutecznie komplikując moje plany urlopowe. Nagromadziłam w czasie pandemii wiele wolnych dni i miałam nadzieję na wspaniały, zasłużony wypoczynek po czasie wyrzeczeń i izolacji. Jednak los miał inne plany i postanowił znowu zatrzymać mnie w domu. Awaria samochodu wymusiła przesunięcie terminu urlopu i… przyniosła nieprzewidziane wydatki. Co tu dużo pisać, wiele zamierzeń rozsypało się jak domek z kart. Po wielkiej burzy nerwów, rozczarowania i łez niemocy, przyszła fala spokoju i pokory.
Pogodzona z losem
Kiedy przyszedł wyczekiwany urlop, pierwszą jego część bez wyrzutów spędziłam w domu. Było akurat zimno i deszczowo, co w tej sytuacji zupełnie mi nie przeszkadzało. Czerpałam z tu i teraz, pamiętając o obietnicy złożonej koleżance z pracy, że pod żadnym pozorem nie będę w tym czasie myć okien. Słowa dotrzymałam, nawet w czasie kiedy mały pająk w karkołomny sposób rozwiesił swoją sieć na całej zewnętrznej szybie w salonie. Moje rozterki w stylu: „a co ludzie powiedzą” rozwiał silny wiatr podczas letniej burzy, który doszczętnie zniszczył pajęczynę.
Siła marzeń
W ostatnim tygodniu urlopu miało zrobić się ciepło, więc padła propozycja, aby jednak wyjechać gdzieś, choćby niedaleko. Wcześniej miałam wiele planów: Bieszczady, Jura Krakowsko-Częstochowska, Krynica-Zdrój, ukochany Dolny Śląsk. Tymczasem mój mąż od początku postulował wyjazd, o którym w ogóle nie chciałam słyszeć.
– Pojedźmy do Wizny.
– Gdzie? – myślałam, że sobie żartuje.
– To polskie Termopile, gdzie garstka 700 polskich żołnierzy broniło się przez trzy dni przed atakiem 42-tysięcznej armii niemieckiej w pierwszych dniach wybuchu II wojny światowej.
– Ale co tam można zobaczyć? – pytałam.
– Niewiele. Fragmenty bunkra i symboliczny kamień na szczycie wzniesienia. Tylko trzeba go znaleźć… – opowiadał mój mąż.
– Żartujesz? – nie wierzyłam w to, co mówi. – To ja mam jechać na jakieś pole oglądać kamień pamiątkowy? I to ma być urlop?
Mój mąż patrzył na mnie spokojnie i milczał jak zaczarowany.
– A gdzie to w ogóle jest? – chciałam sobie dać czas na ochłonięcie.
– Na Podlasiu – próbował zlokalizować miejsce.
– Przecież to pod granicą z Białorusią! Tam stacjonują wagnerowcy, są liczne kontrole Straży Granicznej i ogólnie jest niebezpiecznie. Jeszcze jakaś przypadkowa rakieta spadnie nam na głowę! – uruchomiłam wszystkie obawy.
– Ale bardzo chciałbym tam być… – wyszeptał zrezygnowany na koniec.
I cóż było robić w takiej sytuacji? Poddałam się jak jeniec wojenny. Uznałam, że jeżeli od samego początku mój tegoroczny urlop miał taki dziwny przebieg, to niech tam… Zastanawiałam się tylko czy przypadkiem na dzień przed wyjazdem znowu nie zepsuje się samochód. O dziwo był sprawny, a pogoda zapowiadała się wyśmienicie.
Wyprawa wojenna
Wizna leży przy rozlewiskach Narwii. Kierując się wskazówkami mojego męża, że trzeba będzie wspiąć się na wysokie wniesienie postanowiłam przygotować do tej eskapady ekwipunek „wojenny”. Pomimo 34 stopni na termometrze ubrałam wysokie górskie buty, jeansy i plecak wyposażony w picie, przekąski i niezbędne przedmioty. Nie chciałam w żaden sposób utrudnić wymarzonej wyprawy.
Bojowo nastawieni ruszyliśmy rankiem w stronę Białegostoku, który miał być naszą bazą wypadową do zwiedzania okolicy. Już w trasie dowiedziałam się, że szczątki bunkra nie leżą w samej Wiźnie, ale w pobliżu tej miejscowości. – Szukaj wiatru w polu – pomyślałam, ale z dobrym nastawieniem postanowiliśmy go odnaleźć.
Na trasie nie było żadnych znaków, ani tablic naprowadzających. Wokół głusza i rozległe pola. Wjechaliśmy do wioski Strękowa Góra i zapytaliśmy miejscowego mężczyznę czy dobrze trafiliśmy.
– Ale to Strękowa Góra jest – odpowiedział mężczyzna.
– Miało być właśnie tutaj – tłumaczył mój mąż.
– Nie – przekonywał nas mężczyzna. –Trzeba do Góry Strękowej jechać, proszę pana – tłumaczył.
– A jak tam dojechać? – nie dawaliśmy za wygraną.
– A wróci pan na główną drogę i skręci w prawo przed ostrym zakrętem, jakieś 700 metrów stąd – wyjaśniał miejscowy.
– A da się tam dojechać samochodem? – pytaliśmy.
– Pola pokoszone już panie, to da radę – powiedział mężczyzna.
No to pojechaliśmy.
Podlaska kreatywność w nazywaniu miejscowości nas zadziwiła, bo i po co sobie utrudniać życie. Jest Strękowa Góra, to obok można Górę Strękową usytuować. Proste nie? Jechaliśmy zgodnie ze wskazówkami. Przed nami pojawiła się sucha jak pieprz i garbata polna droga. Z obawą o nasz samochód jechaliśmy ostrożnie i już po kilku metrach zobaczyliśmy maszt z flagą.
Po dosłownie 2 minutach byliśmy na miejscu. Staliśmy na rozpalonej słońcem łące w naszych górskich butach i całym ekwipunkiem, spoglądając na dolinę Narwii. Nie spodziewałam się, że zdobycie wzgórza będzie tak łatwe. Przed całkowitą kompromitacją ratowała nas wyłącznie kartka ostrzegająca przed wężami kryjącymi się w ruinach bunkra. Z tego powodu zawsze lepiej mieć na nogach trapery niż sandałki.
40 : 1
Muszę przyznać, że byliśmy zaskoczeni dużą liczbą osób, które odwiedziły to miejsce, określane jako polskie Termopile. Obok bunkra, w którym granatem rozerwał się kpt. Władysław Raginis, rozkazując wcześniej opuścić schron swoim żołnierzom, ustawione są trzy tablice informacyjne opisujące wydarzenia tamtych dni. Na rozpropagowanie tego wydarzenia najbardziej wpłynął znany heavymetalowy kawałek zespołu Sabaton. Muzycy ze Szwecji zrobili więcej dla nagłośnienia tego bohaterskiego czynu, niż starania wielu polskich historyków. I dobrze, bo legenda obrońców Wizny umacnia się od kilku lat.
„Ochrzczeni w ogniu
Czterdziestu na jednego
Duchem Spartanie
Śmierć i Chwała
Polscy żołnierze
Nie mają sobie równych
Gniew Wehrmachtu został zatrzymany”
– fragment tekstu piosenki zespołu Sabaton
Tego kawałka wysłuchałam dopiero następnego dnia i nie ukrywam, że nie pozostawia on człowieka obojętnym. Coś rwie się w sercu, jakaś patriotyczna nuta, poczucie dumy. Nie wiem do końca, jak to wyjaśnić, dlatego najlepiej samemu posłuchać i wyrobić sobie własne zdanie. Ale to właśnie takie historie nadają zwyczajnym miejscom nadzwyczajności.
Siła polnych kwiatów
Będąc na wzgórzu dostrzegłam ulubione kwiaty z dzieciństwa, które zawsze przyciągały mój wzrok na wiejskiej łące. To goździk kartuzek, który pięknie zakwitł również na Strękowej Górze. Uzbierałam mały bukiet z myślą o moim mężu, bo wiąże się to z rodzinną tradycją, którą przed laty rozpoczęła moja mama. 15 sierpnia przygotowała w Święto Matki Boskiej Zielnej dwa małe bukiety, w tym jeden dla zięcia z okazji Święta Wojska Polskiego. Od tej pory, co roku wręczam mężowi polne kwiaty, a tegoroczny będzie nam obojgu przypominał udany początek naszej pierwszej w życiu wyprawy na Podlasie.