Supraśl – malowana kraina łagodności
Nad całym miastem góruje dostojny monaster. Biała bryła klasztornych budynków jest widoczna zaraz przy wjeździe do miasta. Ze wzgórza rozpościera się widok na rozległą krainę zieleni z wijąca się u podnóża rzekę Supraśl. Podczas podróży po Podlasiu właśnie ta sielska miejscowość skradła moje serce.
Sweter – test pogodowy
Pogoda była wyśmienita. 37 st. Celsjusza na plusie. Uwielbiam takie temperatury, bo jestem zmarzluchem. Kiedy przez cały dzień mogę chodzić w krótkim rękawku i nie muszę nosić ze sobą swetra to sygnał, że dla mnie temperatura jest idealna. Tak właśnie było 14 sierpnia br., kiedy wyjechaliśmy poza Białystok zwiedzić Supraśl.
Jeszcze do niedawna każdą taką podróż planowaliśmy w każdym szczególe. Teraz coraz częściej zdajemy się na intuicję, idziemy tam, gdzie niosą nas nogi i okazuje się, że takie zwiedzanie ma jeszcze większy urok. Człowiek jest uważny na drobiazgi, które umykają w pogodni za muzeami i odhaczaniem z listy kolejnych atrakcji.
Uważność
Takie swobodne, intuicyjne chodzenie po mieście jest najlepszą lekcją uważności, zjawiska modnie dziś nazywanego mindfulness. Jesteśmy obecnie mocno przebodźcowani i nadmiernie zestresowani. Pośpiech, nadmierna produktywność i wielozadaniowość wcale nam nie służy. Jesteśmy wyczerpani i wypaleni, dlatego coraz więcej mówi się o potrzebie spowolnienia, skupienia się na jednej czynności, a nawet nicnierobienia.
Flaner – spacer po francusku
Jest takie specjalnie określenie w języku francuskim, która ujmuje ten rodzaj spacerowania i zwiedzania. Flâneur to człowiek, który niespiesznie spaceruje po mieście, obserwując wszystko co mija, przyglądając się ludziom, rozmyślając, filozofując. To rodzaj włóczęgostwa mającego korzenie w kulturze dawnych paryskich artystów i inteligentów, którzy w poszukiwaniu inspiracji chodzili po mieście prowadząc wnikliwe obserwacje. Przyjemnością jest swobodny spacer bez planu, kierowanie się intuicją i obserwowanie otoczenia wszystkimi zmysłami. Taki właśnie rodzaj podróżowania obraliśmy w Supraślu.
Nie ma tego złego
Ze względu na długi weekend większość placówek muzealnych i obiektów historycznych była tego dnia zamknięta. Nie mogliśmy więc zwiedzić ani prawosławnego monasteru, ani słynnego muzeum ikon (za to dokładnie obejrzeliśmy ekspozycję na zewnątrz, o czym napiszę osobno).
Jednak niesieni dobrym nastawieniem nic nie straciliśmy, a nawet więcej, mogliśmy spokojnie rozkoszować się urokiem zacisznych bulwarów nad rzeką Supraśl. Można tam wynająć kajak, pograć w piłkę, badmintona, opalać się na pobliskiej plaży, albo leżeć na trawie pod drzewem.
Żyj już teraz
Współczesny człowiek wychodowany w kulturze kapitalizmu ma coraz większy problem z prawdziwym relaksowaniem się, odpuszczaniem, oddaniem się chwili i czerpaniu z życia na zasadzie „tu i teraz”. Czytam właśnie książkę Olivera Burkemana „Cztery tysiące tygodni”, która rozpoczyna się słowami „na dłuższą metę wszyscy jesteśmy martwi”. Średnio mamy do przeżycia właśnie tytułowe cztery tysiące tygodni. To bardzo mało, dlatego trzeba przestać robić wszystko i zając się tym, co się liczy. Najlepiej już teraz.
Włóczyliśmy się więc po małych uliczkach, oglądaliśmy ładne drewniane domki na ulicy 3-go Maja, kolorowe kwiaty w ogródkach, miejskie stawy, ładnie zaaranżowane altany wypoczynkowe. Ślicznie tu jak nie wiem co – pomyślałam. – Przy tym czysto i bardzo spokojnie. No wymarzone miejsce na emeryturę – marzyłam.
U szwędaczki
Trafiłam też do małej pracowni artystycznej przy głównej ulicy. W środku toczył się dialog między dwiema kobietami.
– Kocham te moje spacery – powiedziała właścicielka sklepiku. – Ostatnio przekonałam się, jak ważny jest kapitał ludzki.
– Jesteś znana w całej okolicy. Masz do tego dar i serce. Swoją charyzmą przyciągasz wielu turystów – powiedziała druga kobieta.
– Ostatnio odwiedził mnie tutaj pan, który jechał kilkaset kilometrów w te okolice, aby specjalnie w Supraślu uczestniczyć w moim nocnym zwiedzaniu miasta. Jakie to było miłe. Siła tzw. poczty pantoflowej.
– Też chciałabym być taka kreatywna i inspirująca ja ty. Przechodzę niebawem na emeryturę i mam pewne plany…
Panie kontynuowały swoją rozmowę, a dla mnie nie do końca było jasne, o co chodzi z tymi spacerami. Obok wejścia do pracowni wisiał szyld, który mi wszystko objaśnił. „Szwędaczki Supraskie” to animacyjne spacery z przewodnikiem, gdzie można poznać lokalne legendy, ciekawe miejsca, przysłowia, otrzymać wróżbę z nasion i spotkać Ducha Puszczy. Nocna wędrówka z pochodniami należy do największych atrakcji. Przekonałam się o tym nieco później podczas niezwykle ciekawej rozmowy przeprowadzonej z przemiłą kelnerką w centrum Białegostoku, która miała okazję w ten oryginalny sposób poznać bliżej Supraśl.
Supraskie smaki
Do największych niespodzianek podczas pobytu w Supraślu należały jednak doznania estetyczno-kulinarne. Nie mogę skupić się jedynie na smakach, bo już sam wygląd jedzenia, nie wspominając o wystroju restauracji, zrobił na nas piorunujące wrażenie. Trafiliśmy tam przypadkowo, jak to bywa podczas włóczęgi. Wyznacznikiem nie były rankingi opinii w internecie, a odpowiednia godzina na zegarku.
Przez żołądek do… spokoju
Wspomnę, że nasze życie rodzinne reguluje cukrzyca mojego męża. Niech się wali, niech się pali, ciepły posiłek w granicach godziny 13.30 musi być (o zgrozo dla mnie, bo jako człowiek pracujący jem dużo później). Próbowaliśmy testować różne scenariusze, ale najlepiej jest dla wszystkich, kiedy mój mąż zje o tej porze. Przesuwanie pory posiłku powoduje same kłopoty. Ma wtedy albo skoki glikemii w górę, co powoduje nerwowość, albo w dół, co skutkuje zasłabnięciem.
Obie sytuacje prowadzą do rozstrojenia nerwowego u wszystkich członków rodziny, dlatego też podczas wyjazdów restrykcyjnie stosujemy się do jednej zasady. Zauważyłam też, że nie warto szkodować czasu ani pieniędzy na ciepły posiłek w czasie podróżowania. To nie tylko jest zdrowe, ale przede wszystkim z pełnymi żołądkami można więcej i w spokojniejszej atmosferze kontynuować zwiedzanie.
Duch nad łąką
W pobliżu monasteru od strony rzeki Supraśl, dojrzeliśmy kilka restauracyjnych stolików na zewnątrz. Nie było czasu na dalsze rozważania więc weszliśmy do środka. – O matko! – pomyślałam. – Nie wychodzę stąd.
Stare pięknie lakierowane stoły, łukowy sufit z którego zwisały żyrandole dekorowane zbożami i szyszkami oraz ściany usiane obrazami oraz półkami pełnymi ziół, kosmetyków, miodów, smakołyków i pamiątek. To było połączenie galerii sztuki, przytulnego lokalu, pełnej spiżarni i uroczej wiejskiej izby.
Poczułam się jak w ciepłym, słonecznym i gościnnym domu. I znalazł się dla nas jedyny wolny stolik, na środku którego położono plaster drzewa, a na nim wazon pełen świeżych kwiatów. Restauracja „Duchowe łąki” już na wstępie mocno nas zachwyciła, a potem było już tylko lepiej.
Łąka na talerzu
Ze względu na upał postanowiliśmy wybrać coś z przystawek. I to był dobry pomysł, bo wielkość porcji potwierdzała legendarną podlaską gościnność. Kiedy zobaczyliśmy nasze dania na stole nie wiedzieliśmy czy patrzeć czy jeść. Powstrzymałam męża od pierwszych kęsów, aby zatrzymać na zdjęciach finezję kwiatowo-kulinarną na talerzach. Jeszcze nigdy nie widziałam tak pięknie podanych prostych placków ziemniaczanych, ani przaśnej wydawałoby się sałatki ze śledziem. A do tego orzeźwiająca i kwaśna pigwoniada oraz niezwykle uprzejma obsługa.
Supraśl jak malowany
Mam wrażenie, że to miejsce skupia wszystko, co najlepsze na Podlasiu czyli gościnnych ludzi, szacunek do tradycji, prostotę oraz umiejętność wykorzystania darów natury od produktów żywnościowych po piękne dekoracje. Nawet droga do toalety przez długi korytarz prowadziła przez galerię zdjęć mieszkającego kiedyś tutaj znanego podlaskiego artysty-fotografika Wiktora Wołkowa (galeria zdjęć poniżej).
Kiedy przyszedł czas wyjazdu trudno nam było bez łezki w oku opuszczać Supraśl. Obiecałam sobie, że następnym razem po raz pierwszy popłynę kajakiem, poszwędam się z pochodnią po supraskich polach i odwiedzę kobiecą w każdym calu kwiatową restaurację.
W kobiecych rękach
Dopiero pisząc ten materiał doczytałam, że dwie spośród tych atrakcji prowadzą utalentowane artystycznie dusze. Przewodniczka-szwędaczka Katarzyna Kopeć jest plastykiem, a restauratorka utalentowaną malarką, absolwentką poznańskiego ASP z doświadczeniem kulinarnym kształtowanym na londyńskich i warszawskich stołach, a przede wszystkim domowej kuchni cioci, babci i mamy.
Zaczęłam się zastanawiać na tym, jak wspaniale te kobiety potrafią połączyć dawne z nowym, tradycyjne z nowoczesnym oraz pasję z pracą. A czy my korzystamy z naszego rodzinnego dziedzictwa? Co możemy z tego wpleść w nasze codzienne życie? Wizyta w Supraślu była niezwykle inspirująca i to w podróżach lubię najbardziej.